Od popu po jazz

Wojtek "Pi Pilichowski, fot. Marek Skotarski
- Gram muzykę, która daje radość każdemu człowiekowi - mówi Wojtek „Pi" Pilichowski.

Jako muzyk sesyjny nagrał ponad 120 albumów z największymi gwiazdami sceny polskiej. Współpracował między innymi z Marylą Rodowicz, Edytą Górniak, Natalią Kukulską, Zbigniewem Hołdysem, Michałem Urbaniakiem. Wielokrotnie zapraszany był również do współpracy z takimi światowymi gwiazdami, jak Enrique Iglesias, Tony Royster Jr czy Chris de Burgh. Zagrał na kilku tysiącach koncertów. W sobotę, 4 czerwca, wystąpi w wiedeńskim klubie Reigen.

 

 

 

 

 

Grałeś już kiedyś w Wiedniu?
- W Wiedniu jeszcze nigdy nie grałem. Byłem tu dwukrotnie, ale to było bardzo dawno temu. W Wiedniu będę grał po raz pierwszy.

Masz jakieś doświadczenia z muzykami austriackimi?
- Tak, grałem kiedyś z Thomasem Langiem w zespole „Thomas Lang Polish Band" – byłym perkusistą legendarnego Falco, chyba najbardziej znanego austriackiego muzyka na świecie, zaraz po Mozarcie (śmiech). Dzisiaj na próbie też poznałem kilku muzyków. Poza tym wcześniej odzywali się do mnie muzycy i fani z Austrii. W dzisiejszych czasach łatwo jest nawiązać z kimś kontakt nie wychodząc z domu. Cieszę się, że mogłem teraz poznać ludzi, którzy kiedyś do mnie pisali. Mogłem się z nimi osobiście spotkać i porozmawiać. A już wkrótce zagram dla nich koncert.

Opowiedz nam o początkach swojej przygody z gitarą.
- To jest skomplikowane. Pochodzę z warszawskiej dzielnicy Grochów. Moja rodzina wolała, żebym na czymś grał niż żebym miał robić jakieś gorsze rzeczy. W moim domu nikt nie wierzył w to, że kiedyś zostanę muzykiem. Myślę, że muzyka wyrwała mnie z jakichś gorszych sytuacji życiowych. To, że jestem muzykiem, to kompletny przypadek, który uratował mi życie. Nawet czasami się z tego śmieję, gdy gram w Niemczech. Mówię, że cieszę się, że gram na basie, bo gdyby nie moja pasja, to pewnie odkręcałbym Niemcom aluminiowe felgi. My się z tego śmiejemy, ale oni nie zawsze.

Czy był taki wyraźny moment w Twoim życiu, kiedy zdecydowałeś, że będziesz zajmował się zawodowo muzyką?
- Tak. Nastąpił niestety bardzo wcześnie. Gdybym miał syna i on w wieku 14 lat podjąłby taką decyję, to bym go czymś zdzielił (śmiech). Szanse na powodzenie są jak 1 do 1000. W wieku 14 lat postanowiłem, że będę się zajmował muzyką zawodowo. To postanowienie było bez sensu, ale jak widać, na szczęście wszystko się udało.

fot. Marek Skotarski

Jesteś także uznanym wykładowcą gitary basowej, prowadzącym najbardziej prestiżowe warsztaty w Polsce. Na czym one polegają?
- Kiedy mam wykłady, muszę wzbudzić wśród ludzi wiarę w to, że mogą zostać muzykami. Nie epatuję skomplikowaną terminologią. Staram się ich zachęcić do grania. Wskrzesić w nich pasję, zapał, chęć do ćwiczeń. Wkładanie ludziom na siłę do głowy, że np. oktawa jest podstawową jednostką materiału dźwiękowego może brzmieć strasznie. Można to ubrać w inne słowa, które zachęcą ich do muzykowania.

Co sądzisz o polskim szkolnictwie muzycznym?
- Polskie szkolnictwo jest absolutną tragedią. Chodziłem do podstawówki za czasów komuny. Pamiętam, że musiałem śpiewać pieśni partyzanckie. Nie neguję nauczania dzieci tych pieśni. Można zaśpiewać jedną lub dwie takie pieśni. Polskie szkoły udają, że rock and roll'a nie ma i nigdy nie było, że blues nigdy nie istniał. To jest jakaś paranoja. W Stanach Zjednoczonych dzieci uczą się obsługi programów muzycznych, a w Polsce jest to abstrakcja.

Czy wciąż ćwiczysz granie, by utrzymać dobrą formę?
- Jeśli mam czas, to ćwiczę. Gram około 150 koncertów w roku. Do tego sporo czasu zajmuje mi nauczanie, sesje nagraniowe. Może zabrzmi to abstrakcyjnie, ale przez 250 dni w roku nie ma mnie w domu. Jeżeli już jestem to ćwiczę tylko wtedy, kiedy muszę. Jeżeli nie mam nagrania czy koncertu, to nie dotykam instrumentów.

Chciałabym wiedzieć, czy męczy Cię takie życie jakie prowadzisz, tak intensywna praca?
- Takie życie nie jest proste. Mam mało czasu na prywatne życie. W tym zawodzie można dać sobie radę tylko wtedy, kiedy zawód ten jest pasją i miłością. Inaczej się nie da. Wymaga on też dużego poświęcenia i podporządkowania wszystkiego tej jednej rzeczy. Bycie muzykiem wymusza na człowieku bycie tolerancyjnym i wyrozumiałym. Kiedy wyjeżdżam w trasę, to przez parę tygodni czy miesięcy jestem zdany na jedną ekipę. Często bez względu na to, jak ta ekipa jest zgrana, powstają jakieś tarcia i napięcia. Wtedy trzeba umiejętnie schodzić z linii strzału, czyli nie odzywać się niepotrzebnie (śmiech). A na dodatek w tym zawodzie trzeba zwracać wyjątkową uwagę na to, jakim ktoś jest człowiekiem, bo od naszej wrażliwości zależy powodzenie tego, co razem tworzymy.

Masz jeszcze czas na coś innego poza muzyką, jakieś inne pasje?
- Mam od niedawna hobby. Kupiłem 3 lata temu stary amerykański samochód, w który wkładam ciągle pieniądze. To jest pasja na którą znajduję czas. Chevrolet 5 basic1978 rok z silnikiem 5,7, 450 koni mechanicznych. Zaraz pokażę zdjęcie. Przepraszam, ale zawsze pokazuję zdjęcie swojego samochodu (śmiech). Proszę sobie na niego popatrzeć. Mam jeszcze jedną pasję - jeżdżę na rowerze. Hm...jeżdżę jak oszalały. Jest to jedyna forma ruchu jaką uprawiam. Nie mogę biegać, bo jestem po operacji kolana.

A co z życiem osobistym?
- Mam narzeczoną, która śpiewa. Nazywa się Hania Stach. Jest to jedyna kobieta, która jest w stanie zaakceptować to, że nie ma mnie często w domu. Jej ojciec jest perkusistą, który gra na statkach pasażerskich. Gdy wyjeżdża, to nie ma go trzy miesiące. Kiedyś miał dłuższe kontrakty i nie było go przez sześć miesięcy. Gdy ja wyjeżdżam w trasę, to nie ma mnie maksymalnie miesiąc i już jestem w domu przez jakieś trzy dni. Więc ja jestem domatorem (śmiech). Wyprowadziliśmy się z Warszawy i mieszkamy teraz na wsi. Sąsiad ma obory na sto krów i jak zawieje od strony obory, to jest tragedia. Ale i tak jestem szczęśliwy. Niedaleko mnie mieszka Zbyszek Hołdys. Czasami spotykamy się pod wiejskim sklepem.

Dużo podróżujesz po świecie. Myślałeś kiedyś o tym, aby zostać za granicą?
- Myślałem kiedyś o tym, aby zamieszkać na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych - Laguna Beach. Ale jak siedzę na tej niby plaży w Wiedniu, to też mi się podoba. Ile tu kosztuje mieszkanie (śmiech)? Lubię też Hiszpanię, ale przecież jestem warszawiakiem z dziada pradziada. Postanowiłem jednak złapać dystans do tego miasta i mieszkam teraz na wsi pod Warszawą. W czasie dobrej pogody widzę iglicę Pałacu Kultury. Mam więc kontrolę nad miastem (śmiech).

Czym się obecnie zajmujesz?
- Teraz mam przerwę prawie tygodniową. A później czeka na mnie trasa promująca najnowszy album ,,Nois Live" z moim zespołem. Teraz nagrywam parę kawałków na solową płytę wokalisty Iry- Artura Gadawskiego. Cały czas się się dzieje. Wielu ludzi, gdy słyszy, że ma się odbyć koncert, i dowiadują się, że to będzie muzyka prawie jazzowa, instrumentalna, to oblewa ich zimny pot. A do tego gdy widzą cenę biletu 20 euro, to od razu rezygnują z takiej imprezy. Jestem człowiekiem, który urodził się i wychował się na warszawskim Grochowie i ostatnią rzeczą, jaką chciałbym wam wyrządzić, to krzywda i zaproszenie na koncert, na którym byście się nudzili. Przyjdźcie na ten koncert, a przekonacie się, że jest to bardzo dobra zabawa.

Dlaczego właśnie Polacy powinni przyjść na Twój wiedeński koncert?
- Przede wszystkim, żeby dobrze się bawić, a poza tym, aby promować polską kulturę na obczyźnie. Myślę, że byłoby to połączenie dobrego z pożytecznym. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby swoją muzyką zainteresować ludzi, którzy nie są muzykami. Dziesięć lat zajęło mi to, aby stworzyć zespół i dobrać repertuar. Z reguły na takie koncerty przychodzi więcej obcokrajowców. Jestem bardzo mile zaskoczony faktem, że nawet Austriacka Prywatna Telewizja ATV pomaga mi w promocji mojego koncertu w Wiedniu. Promują go na swojej stronie, na której można wylosować moją ostatnią płytę lub bilety na czerwcowy koncert. Jest to dla mnie wyrazem uznania dla tego co robię. Muzyka instrumentalna często kojarzy się z taką bardzo elitarną, zrozumiałą tylko dla innych muzyków. Moją ambicją jest tworzenie muzyki instrumentalnej, która będzie dawała radość każdemu człowiekowi.

Zapraszam więć na koncert, który odbędzie się 4 czerwca w Wiedniu. Gwarantuję, że będzie świetna zabawa i nikt nie będzie się nudził. A poza tym polecam kupno starych amerykańskich samochodów. Nie bójcie się dużych silników. W ten sposób pokażemy wielkim koncernom paliwowym, że się ich nie boimy. Ceny muszą iść w dół. Nastraszmy ich (śmiech).

Rozmawiała Asenata Burzyński, Polonika nr 196, maj 2011

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…