Miłość znaleziona w taksówce

Monika jest Polką, a Ivan Ukraińcem. Oboje wysocy i złotowłosi, tworzą piękną parę.



Drobne gesty oraz iskierki w oczach zdradzają, jak bardzo są zakochani. Chętnie i w niewymuszony sposób trzymają się za dłonie lub obdarzają dyskretnymi buziakami. Lecz gdy pytam, jak się poznali, uciekają wzrokiem, czerwienią się i są wyraźnie zakłopotani. W zaistniałej sytuacji namówiłam Monikę na opowiedzenie tej fascynującej historii.

Nasz związek zaczął się w najdziwniejszych okolicznościach. Ponad dziesięć lat temu przyjechałam do Wiednia jako świeżo upieczona absolwentka studiów licencjackich w poszukiwaniu pracy. Byłam młoda, samotna i przerażona wielkim miastem, dlatego gdy na mojej drodze stanął Zbigniew, nie wahałam się długo. Zbyszek był o piętnaście lat starszy ode mnie, muskularny, wytatuowany i zorientowany w miejscowych strukturach, układach i układzikach. Jak to sam mówił „miał kontakty i znajomości”. Obiecywał, że się mną zaopiekuje, że o mnie zadba. I rzeczywiście, pomógł mi znaleźć posadę recepcjonistki w znanym hotelu blisko Landstraße.
Ta praca nie była dobrze płatna, ale pozwalała mi na wykorzystanie znajomości języków i zdobycie cennego doświadczenia zawodowego.
Niestety, mój „chłopak” szybko ujawnił swoje drugie oblicze. Zbyszek okazał się być aroganckim, przekonanym o swej wyższości, często agresywnym facetem. Oczekiwał ode mnie „zapłaty za opiekę” w postaci usług domowych (sprzątanie, gotowanie) i seksualnych. Miałam być na każde jego wezwanie. Zbigniew szalał z zazdrości, nieustannie podejrzewał mnie o niecne zachowania i bardzo ograniczył mi wolność osobistą. A ja, naiwne dziewczę, ślepo brnęłam w ten toksyczny związek. I pewnie moja historia skończyłaby się w tragiczny sposób, gdyby nie przypadkowe spotkanie pewnej zimnej, listopadowej nocy.
12-godzinny dyżur w hotelu dobiegał właśnie końca. Musiałam zostać tak długo w pracy, ponieważ moja zmienniczka zachorowała. Akurat tego dnia turyści mieli złe humory z powodu paskudnej pogody, uniemożliwiającej im komfortowe zwiedzanie miasta. Swoje żale i pretensje wylewali na pracowników hotelu, uskarżając się na każdą bzdurę: od temperatury w pokoju po smak zupy w hotelowej restauracji. Dokładałam wszelkich starań, by zachować profesjonalny spokój, ale po zakończeniu zmiany byłam wycieńczona i marzyłam już tylko o gorącym prysznicu, ciepłej piżamie i śnie. Niestety, Zbigniew miał wobec mnie inne plany.
– Cześć, laska! Wychodzisz już wreszcie z roboty? Zamówiłem ci taxi, pojedziesz do mnie.
Próbowałam zaoponować, wyjaśnić, że kiepsko się czuję, ale mężczyzna był głuchy na moje prośby. Uległam mu, jak zawsze. W deszczu przebiegłam przez ulicę i wsiadłam do taksówki, nie przestając rozmawiać przez telefon.
– Zbyszku, zrozum, ja ledwo żyję! Boli mnie głowa, gardło, plecy, stopy…
– Przestań skomleć, dobra?! Myślisz, że jako jedyna harujesz? A ja to co? Po całym dniu zapieprzu chcę się zrelaksować, spuścić sobie z ciśnienia. No chyba coś mi się od życia należy, nie? Jak ty nie przyjdziesz, to załatwię sobie inną laskę!
Podobny dialog toczył się przez kilka minut. Łzy ciekły mi po policzkach, gdy Zbigniew w dość wulgarny sposób tłumaczył, co mi zrobi, kiedy wreszcie przyjadę, lub co mi zrobi, jeśli odmówię. Nie przypuszczałam nawet, że kierowca taksówki przysłuchuje się naszej rozmowie. Niespodziewanie auto zahamowało na poboczu Gürtla.
– Was machen Sie? – zapytałam zaskoczona.
Młody mężczyzna odwrócił się i odpowiedział po polsku, ale ze śpiewnym wschodnim akcentem.
– Proszę odłożyć telefon. – Ton jego głosu był stanowczy i zimny.
– Słucham? – Moje oczy zrobiły się ogromne jak spodki ze zdumienia.
– Albo pani zakończy tę rozmowę, albo natychmiast wysiądzie z mojego samochodu.
Jak zahipnotyzowała wybrałam czerwony symbol słuchawki. Ekran smartfona natychmiast zgasł. Podniosłam mokre oczy na kierowcę, który spojrzał na mnie już trochę łagodniej.
– Czy to pani sponsor? Mąż? Ma pani z nim dzieci? – spytał.
– Nie… – odparłam cicho, nieśmiało.
– Zatem dlaczego pozwala pani się tak traktować? Przecież to nie mężczyzna, tylko psychopata! Szowinistyczny dupek! Pani nawet nie chce tam jechać!
– Ale… Przecież muszę…
– Proszę wybaczyć mi te słowa, ale to g**** prawda. Nic pani nie musi. A ja nie przyłożę do tego ręki. Nie będę wiózł jagnięcia prosto w paszczę wilka.
Zaczęłam głośno płakać.
– Ja… Ja się go boję!
– I na tym polega problem. W prawdziwym związku nie ma miejsca na strach. Teraz wybór należy do pani: albo wysiąść z mojej taksówki i jechać do tego palanta innym środkiem transportu, albo podać mi swój adres domowy i zgłosić nękanie na policji.
W przypływie głupiego impulsu złapałam torebkę i wyskoczyłam z auta. Kierowca natychmiast uruchomił silnik i odjechał z impetem. Z pewnością był rozczarowany i zły.
Gdy zostałam sama na skraju ulicy, jeden z pędzących samochodów przemknął obok mnie z taką prędkością, że ochlapał mnie wodą z kałuży. Mokra, zalana łzami i diabelnie zmęczona, skuliłam się w sobie, po czym powlekłam noga za nogą w stronę stacji metra.
Czy tego wieczoru spełniłam żądania Zbyszka i pojechałam do niego? Nie… Napisałam SMS, że to koniec, i wyłączyłam telefon. Po dotarciu do mojej skromnej kawalerki zamknęłam drzwi na trzy spusty i zabarykadowałam je komodą, po czym trzęsącymi się dłońmi wyszukałam numer policyjny dla ofiar nękania i przemocy. Jak się jednak okazało, Zbigniew wcale nie zamierzał mnie nachodzić. Wysłał mi tylko serię wulgarnych SMS-ów, w których zmieszał mnie z błotem i zapewnił, że „znajdzie sobie lepszą d***, która nie będzie robić problemów”.
W wyniku tego zdarzenia zmieniłam priorytety w moim życiu. Postanowiłam nie szukać męskiego wsparcia i z nikim się nie wiązać, tylko zainwestować w siebie i swoją karierę. Zapisałam się na kursy menadżerskie i pracowałam tak intensywnie, że gdy trzy lata później zwolniło się stanowisko kierowniczki personelu hotelowego, zaproponowano je mnie. Ponadto, dzięki regularnym zajęciom z Krav Maga, nauczyłam się samoobrony. Zdobyłam nie tylko więcej pewności siebie, ale też wytrenowałam świetną sylwetkę.
Niestety, sztuka walki nie uchroniła mnie przed prozaicznym zwichnięciem kostki. Jedna z pań sprzątających w hotelu umyła posadzkę i zapomniała wystawić znak ostrzegawczy „śliska nawierzchnia”, a ja właśnie biegłam na spotkanie zarządu w butach na wysokich obcasach i… bum! wywinęłam kozła tak niefortunnie, że trafiłam do pobliskiego szpitala na wydział ortopedyczny.
Noga wyglądała kiepsko, ale to moją szczękę trzeba było zbierać z podłogi, gdy przyjechała po mnie karetka, a do hotelu wszedł wysoki, przystojny sanitariusz o oczach błękitnych jak niebo.
– Guten Morgen! Ivan Shevchenko. Wie ist es passiert? – zapytał profesjonalnym tonem, nie patrząc na moją twarz, tylko na uszkodzoną kostkę.
– TO PAN! – wykrzyknęłam zdumiona.
Sanitariusz podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. Na jego przystojnej twarzy malował się szok i niedowierzanie.
– Pani z taksówki? – upewnił się.
– Tak! Ja chciałam… – zaczęłam, ale gwałtownie przerwał mi po niemiecku.
Wrócił do badania, dając mi do zrozumienia, że nie jest zainteresowany żadnymi wyjaśnieniami odnośnie tamtej listopadowej nocy. Ja jednak czułam, że muszę mu podziękować. Dlatego odczekałam moment, w którym jego kolega odwrócił się, by wprowadzić dane do formularza i szepnęłam:
– Pan zmienił moje życie. I za to jestem dozgonnie wdzięczna.
Medyk zatrzymał się i ponownie spojrzał na mnie, ale tym razem w jego oczach było coś dobrego, życzliwego.
– Cieszę się, że mogłem pomóc… – odpowiedział szeptem.
– Teraz również mi pan pomaga – dodałam z uśmiechem.
– Taka praca – wzruszył ramionami. – Albo… przeznaczenie?
Kąciki jego ust zadrżały, po czym uniosły się w górę, a ja poczułam falę ciepła wzbierającą w moim sercu.
Wbrew temu, co możecie teraz myśleć, to spotkanie w karetce nie skończyło się namiętnym pocałunkiem jak w filmach romantycznych, tylko nieśmiałym zaproszeniem na kawę. Ivan Shevchenko okazał się być bardzo serdecznym i świetnie wykształconym człowiekiem. Urodził się w Kijowie, w rodzinie ukraińsko-polskiej, a wychował częściowo we Wrocławiu i częściowo w Wiedniu. Od dziecka chciał być lekarzem. Pracował jako taksówkarz nocny, by sfinansować sobie studia i nie obciążać rodziców.
Na kolejnej randce opowiedziałam mu więcej o sobie i o niezależności, której od lat broniłam. Spotykaliśmy się coraz częściej. Ivan cierpliwie i łagodnie pokazywał mi, że można stworzyć związek partnerski bez podporządkowywania się woli drugiej osoby, bez rezygnacji z własnych hobby i ambicji. Zakochałam się w tym taksówkarzu vel medyku, który dwukrotnie przybył mi z pomocą, a na co dzień pomaga mi stać się najlepszą wersją siebie. Z radością się zgodziłam, gdy poprosił mnie o rękę.

Teraz, gdy wybuchła wojna, jestem przerażona i ciężko mi o tym mówić.
Ivan przez pierwsze 48 godzin nie mógł spać, jeść lub pracować. Co chwilę sprawdzał wiadomości w internecie, dzwonił do krewnych i przyjaciół oraz mobilizował znajomych do uczestnictwa w demonstracjach w Wiedniu. Chodził po mieszkaniu rozdrażniony jak lew w klatce. Natychmiast postanowił wracać do Ukrainy, by walczyć z armią rosyjską. Ja wiem, że nie jestem w stanie przekonać mojego narzeczonego do pozostania w Wiedniu – dla niego honor i ojczyzna mają ogromne znaczenie. Ale zażarcie przekonuję go, by pojechał do swego kraju z organizacją „Lekarze bez granic”. Przecież doświadczony sanitariusz i student medycyny z ogromną wiedzą medyczną będzie cenniejszy dla Ukrainy niż kolejny żołnierz!
Modlę się, by ta wojna szybko się skończyła, by ten maniak Putin poszedł do piekła, a mój Ivan wrócił do mnie cały i zdrowy.

Anna Koliber, Polonika nr 289, marzec/kwiecień 2022

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…