Mike Zalewski – nasz „capitalny napadzior”

Mike Zalewski, lat 27 lat, wzrost 188 cm, waga 93 kg, pozycja – lewy skrzydłowy, numer – 40. W Vienna Capitals rozgrywa swój pierwszy sezon w austriackiej lidze hokeja EBEL.

 

Wcześniej występował w niemieckiej lidze DEL w zespołach Straubing Tigers, Kölner Haie, oraz oczywiście w Stanach, skąd pochodzi i gdzie rozpoczynał karierę.

W doskonałym nastroju, szeroko uśmiechnięty, zbliża się do nas prężnym krokiem, wydaje się coś nucić pod nosem. Świetnie zbudowany, rosły blondyn, o błękitnych oczach i ciele perfekcyjnie wyrzeźbionym przez długoletnie treningi. Zaczynamy rozmowę po angielsku. Gdy czystą, piękną polszczyzną wypowiada nazwę jednej ze swych ulubionych wigilijnych potraw śledzie, nie mamy jednak wątpliwości, że Michał to nasz krajan.

Zgodziłeś się na rozmowę z „Poloniką”, bo masz w sobie coś polskiego...
– Moje relacje z Polską nie są tak silne i bezpośrednie, jak choćby moich rodziców, którzy mają polskie korzenie, choć urodzili się już w Stanach. Moja babcia była Polką, wychowywała się w tym kraju. Mimo że nie mówię po polsku, to czuję związek z jej ojczyzną: dwa lata temu odwiedziłem Polskę, z moją dziewczyną przyjechaliśmy do Krakowa, gdzie spędziliśmy uroczy czas. Dość niespodziewanie w Krakowie poczuliśmy się natychmiast jak w domu. Miasto jest doprawdy przepiękne, ludzie przemili. To jedna z moich najlepiej wspominanych podróży.
W jednym z wywiadów opowiadasz o kulinarnej magii polskich świąt Bożego Narodzenia.
– Choć nigdy nie byłem specjalnie zanurzony w polskiej kulturze, to właśnie okres świąteczny był dla nas szczególny. Jesteśmy mocno przywiązani do tradycji, jaką jest spędzanie Wigilii w rodzinnym gronie. Ten czas ma dla mnie fundamentalne znaczenie. Całą naszą 7-osobową rodziną przyjeżdżaliśmy do domu babci, w którym wspólnie z braćmi, siostrami, ciocią i jej mężem lepiliśmy pierogi, przyrządzaliśmy kapustę kiszoną oraz coś, za czym nie przepadałem w młodości: śledzie, do smaku których trzeba chyba dorosnąć. Jako dziecko musieliśmy wziąć do ust mały kawałek śledzia. Teraz zajadam się nimi z przyjemnością.
Święta są dla Ciebie okazją do powrotu do Stanów i spotkania w gronie najbliższych.
– Od trzech lat, odkąd jestem zakontraktowany w Europie, niestety niekoniecznie. W Niemczech, gdzie grałem ze starszym bratem, Stevenem, organizowaliśmy namiastkę rodzinnych świąt z jego żoną i synkiem. Poprzednie święta spędziłem już tylko z moją dziewczyną i to na czynnościach kulinarnych: skorzystaliśmy z przepisu na pierogi przysłanego nam przez moją mamę. Wprawdzie za pierwszym razem nie było czym się chwalić, mieliśmy jednak świetną zabawę smakując pierogów własnej roboty.
Jak to jest być Amerykaninem polskiego pochodzenia w Austrii?
– Czuję się tu naprawdę dobrze, miejsce mi bardzo odpowiada. Poprzednie dwa sezony spędziłem w Niemczech. Pierwszy w niewielkiej, 45-tysięcznej bawarskiej miejscowości, gdzie miałem grono wiernych kibiców. Drugi w całkiem odmiennym miejscu, w Kolonii, dużym, otwartym, międzynarodowym mieście. Do Austrii trafiłem dość przypadkowo: czekałem latem na możliwości gry i pojawiła się propozycja z Wiednia. Zdecydowałem się w ciągu jednego dnia. Trochę to było szalone, ale spakowaliśmy się migiem i cztery dni po moich 27. urodzinach zmieniliśmy miejsce zamieszkania. To był dobry wybór: stolica Austrii okazuje się wyjątkowym, przyjaznym miastem. Poza tym od rodzinnej miejscowości mojej dziewczyny, pochodzącej ze Słowacji, dzielą nas tylko dwie godziny jazdy. Z zawodowego punktu widzenia też same korzyści: zostałem dobrze przyjęty w drużynie, pasuję do niej i zaaklimatyzowałem się.
Czy mógłbyś porównać kulturę gry w hokeja w krajach, w których dotychczas grałeś?
– Warunki do gry w Stanach miałem doprawdy wyjątkowe. Z początku zakontraktowany byłem w New Hartford High, moim rodzinnym mieście, w stanie Nowy Jork. Przy dużym wsparciu rodziny miałem wręcz cieplarniane warunki. Potem wraz z Vancouver Canucks (Brytyjska Kolumbia, Kanada) zdobyłem pierwsze doświadczenie w NHL. Niemcy i Austria są pod względem kultury gry do siebie podobne, hokej jest może bardziej popularny w Niemczech niż tu, choć i to się zmienia. Dzięki prężnie działającej grupie wiernych fanów, znakomitej infrastrukturze, jak wiedeńska Arena, mieszcząca 7 tys. widzów, czuję, że popularność tego sportu wzrasta, a atmosfera na meczach zagrzewa do sportowej walki. Bardzo się cieszę, że tu gram. Zresztą każde miejsce dostarcza różnych wrażeń i doświadczeń.
Można spytać o plany zawodowe?
– Trudno je określić, gdyż hokej to dyscyplina, która może płatać figle. Niekiedy jeden sezon różni się diametralnie od drugiego, gdyż wiele czynników wpływa na wydajność zawodnika i jego ocenę. Na razie skupiam się na teraźniejszości. Wiem, że nasza drużyna może dokonać wielkich rzeczy.
Jakie masz cele sportowe na ten rok?
– Zdecydowanie celujemy w mistrzostwo kraju. W zeszłym sezonie drużyna się o nie otarła. Teraz jest coraz bliżej upragnionego celu, aktualnie zajmuje drugie miejsce w tabeli. Przy okazji następują też wzmocnienie i krystalizacja drużyny. Duży wysiłek cementuje ekipę, sukces wtedy smakuje wyjątkowo. Tak naprawdę na koniec sezonu tylko jedna drużyna jest szczęśliwa. Chcę, by byli nią Capitalsi.
Nie jesteś jedynym zawodnikiem zza oceanu w drużynie.
– Tak, mamy cały przegląd narodowości, są przecież też Austriacy, Norwegowie, Kanadyjczycy. Najcenniejsze jest jednak to, że stanowimy zwartą drużynę, której gracze koncentrują się na największej wydajności i najlepszym występie. Naturalnie z krajanami z Ameryki Północnej łatwiej mi się porozumieć, nie tylko ze względu na język, ale również podobieństwo doświadczeń (trenerem jest Kanadyjczyk Dave Cameron – przyp. red.). W wiedeńskiej szatni szczególnie wartościowe jest wsparcie, jakiego udzielają sobie wzajemnie zawodnicy, niezależnie od kraju, z którego pochodzą. W miarę upływu czasu, gdy rozwija się sezon, właśnie to ma ogromne znaczenie dla wyniku całej drużyny. Dodatkowo Amerykanie są w tej dobrej sytuacji, że wszyscy mówią tu po angielsku, więc nauka niemieckiego nie jest konieczna i może dlatego tak trudna (śmiech). Większą motywację mam do nauki słowackiego, ojczystego języka mojej dziewczyny. Może też pewnego dnia będę w stanie udzielić wywiadu po polsku. Bardzo chciałbym.
Miałeś okazję grać przeciwko drużynie w Polski – GKS Tychy. Zrelacjonuj, proszę, to spotkanie.
– Była to pierwsza potyczka z polską drużyną. Gra bardzo profesjonalna, szybka, o wysokiej intensywności. Padł remis 1:1, co właściwie oddaje zaciętość obu stron. Niezapomnianym wrażeniem było odśpiewanie hymnu przez ogromną masę zagorzałych kibiców, z wielką pasją wspierającą swych graczy. Ogłuszający doping pokazuje, jak ważna w Polsce jest ta dyscyplina.
Jakich kibiców ma Twoja drużyna, Vienna Capitals?
– Niewątpliwie mamy to szczęście, że jesteśmy wspierani przez wiernych fanów, podróżujących z nami do niekiedy odległych miejscowości, np. Bolzano. To jeden z istotnych czynników morale drużyny, nieustanne wsparcie, które rośnie z meczu na mecz. Nie wiem, czy nasi kibice są świadomi, jak dużą rolę odgrywają w sukcesie drużyny. Tym bardziej chcemy im dać wyjątkowy show.
Zawsze byłeś lewym skrzydłowym, z pewnością próbowałeś też różnych ról. Ale szczerze: która pozycja na lodowisku jest najbardziej wymagająca?
– Może bramkarz. Tak, chyba bramkarz... Sam grałem kilka razy na tej pozycji. Jest specyficzna ze względu na stres i odpowiedzialność wobec drużyny, bo to bramkarz kontroluje ducha walki. Choć naturalnie każda z funkcji okazuje się kluczowa w określonej sytuacji, dlatego na lodowisku jest bramkarz i pięciu zawodników o różnych cechach i zadaniach.
Jesteś leworęczny grając na lewym skrzydle ataku (LW). W NHL, w której grałeś, często się jednak zdarza, że praworęczni zajmują przeciwne pozycje.
– Tak, nie każdy wie, że liga amerykańska pozwala bardziej wykorzystać potencjał danego zawodnika. Praworęczny lewoskrzydłowy ma lepszy kąt strzału, ma więcej możliwych scenariuszy, gdy wchodzi na swoje skrzydło. Każdy gracz musi jednak znaleźć pozycję najodpowiedniejszą względem swych predyspozycji i optymalną dla drużyny.
Hokej to Twoja rodzinna tradycja...
– Faktycznie tak jest. Każdy w nas na pewnym etapie życia grał lub gra w hokeja (Mike ma dwóch braci i dwie siostry – przyp. red.). Odkąd pamiętam, tato grał, wprawdzie dopiero od ok. 14. roku życia, i to on dał mi impuls do poznania tej dyscypliny. W pewnym momencie w naszej rodzinie grało już poważnie pięcioro dzieciaków, co było dość skomplikowane logistycznie dla moich rodziców. Aktualnie do głosu dochodzi pokolenie młodych bratanków. Moja młodsza siostra regularnie gra, wspieram ją nieustannie, by mogła się tym zająć profesjonalnie. Bezcenne jest dorastać w tak wspierającej rodzinie.
W Europie co drugi młody chłopak chce nosić koszulkę Cristiano Ronaldo i kopać piłkę. Czy podobnie jest w Stanach w odniesieniu do hokeja?
– Rzeczywiście w Europie jest wielkie zainteresowanie piłką nożną. Po części dlatego, że futbol jest powszechnie dostępny, wystarczy mieć piłkę, chętnych sporo, boisko się znajdzie. W USA jest nieco inaczej; to rozległy kraj, dużo ludności i różnych dostępnych dyscyplin w zależności od lokalizacji. Wiadomo, że Północ, zwłaszcza Północny Wschód, bardziej ciąży ku hokejowi. Ale w innych częściach Ameryki popularne są też bejsbol, amerykański futbol czy koszykówka. Wszystkie te sporty potrzebują sprzętu, odpowiednio wyposażonych hal, zaawansowanej infrastruktury. Hokej jest zdecydowanie bardziej wymagający niż piłka nożna.
Czy możesz porównać system kształcenia kadr młodych zawodników w USA i Europie?
– Lepszy system formowania kariery profesjonalnego sportowca obserwuję w Europie, gdzie są akademie. Młodzi uczą się podpatrując starszych zawodników, z przyjemnością obserwuję tutejszych Junior Caps, z wielkim zaangażowaniem i powagą traktujących nasze i swoje treningi. Ja nie miałem takich możliwości, wiele wypracowywało się własnym nakładem sił i środków. Nierzadko konieczna była przeprowadzka do odległego miasta z silną drużyną hokejową.
W Vienna Capitals wychodzisz na lód z numerem 40. Dlaczego właśnie ten?
– W nowej drużynie, na nowym terenie i w nowym sezonie chciałem dostać nowy numer i nadać mu znaczenie. Zresztą z „czterdziestką” wiążę dobre wspomnienia, gdy grałem w Vancouver NHL.
Zatem wszystkiego najlepszego, „czterdziestko”. Dziękujemy za rozmowę.

 

Rozmawiały Natalia Jadach i Anita Sochacka, Polonika nr 278, styczeń/luty 2020

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…