Najważniejsza walka mistrzyni

Z 5 tytułami mistrzyni świata i 3 tytułami mistrzyni Europy, a do tego z ponad 30 zwycięstwami w pucharach świata, Paulina Jarzmik jest jedną z najbardziej utytułowanych zawodniczek w historii kick-boxingu. Jednak jej najważniejsza walka nie odbyła się na macie...

 


Z redakcją „Poloniki” spotykasz się już po raz trzeci. Czy możesz przypomnieć naszym czytelnikom, jak rozpoczęła się Twoja przygoda ze sportem?
– Od małego dziecka nie mogłam usiedzieć na miejscu i próbowałam swoich sił w różnych dyscyplinach sportowych. Przez 10 lat trenowałam jazdę figurową na lodzie. Podczas tygodnia sportowego, organizowanego przez szkołę, pierwszy raz wzięłam udział w treningu kick-boxingu. Bardzo mi się to spodobało i zaraz po powrocie do Wiednia znalazłam grupę, z którą mogłam dalej trenować. Miałam szczęście, gdyż trafiłam do najlepszego klubu w Austrii.

Jak zareagowali Twoi rodzice i otoczenie na taką zmianą? Dla wielu osób sporty walki to wciąż męski sport.
– Masz rację, w mniemaniu wielu osób sporty walki nie pasują do dziewczyn. Na samym początku mama nie była zachwycona. Bardzo pomógł mi wtedy argument, że dzięki temu będę mogła się obronić, gdyby ktoś mnie zaatakował. Po latach muszę przyznać, że ten sport był dla mnie również odskocznią w trakcie fazy dojrzewania. Kiedy w wieku 13–14 lat hormony buzują, kick-boxing stał się moją największą miłością i ucieczką od codzienności. Mama zawsze stawiała mi ultimatum, że będę mogła tak długo trenować, jak długo oceny w szkole będą dobre. Chyba przez to stałam się takim przysłowiowym „prymusem”, bo bardzo mi na tych treningach zależało.

Czy możesz zatem powiedzieć, że sport wpłynął nie tylko na Twoją kondycję fizyczną, ale i ukształtował Cię jako człowieka?
– Owszem. Ja miałam to szczęście, że trafiłam do dobrego klubu. U nas kładziono duży nacisk na dyscyplinę, szacunek i umiejętność obcowania z innymi na macie i poza nią. To mi dużo dało i tę wiedzę starałam się przekazać dalej, gdyż z czasem zaczęłam trenować dzieci i kobiety. Raz zrobiłam ankietę w mojej grupie, w której skupiłam się na rozwoju osobistym w sportach walki. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona wynikami. Większość osób stwierdziła, że dzięki treningom stały się pewniejsze siebie. To było ważne i bardzo budujące, gdyż wiele młodych osób, z którymi pracowałam, było ofiarami lobbingu. W ciągu roku ich podejście zmieniło się o 180 stopni, nie dały się już bić i prześladować w szkole.

Chyba ostatni rok pokazał nam wszystkim najlepiej, jak ważne są praca nad sobą i kontakt z innymi.
– Tak, to był wyjątkowy czas. Myślę, że dzieci w tym wszystkim ucierpiały najbardziej. Ich świadomość dopiero się kształtuje, potrzebują kontaktu z rówieśnikami. Na początku ubiegłego roku rozpoczęłam nowy projekt. Na swojej stronie codziennie wstawiałam propozycje treningów swoich, jak i kolegów z całego świata. Na każdy dzień miałam inną osobę, inny trening. I tak przez około dwa miesiące. Zależało mi na tym, żeby pokazać innym możliwości ruchu w trakcie kwarantanny i lockdownu.

Jesteś kobietą wielu talentów, trenujesz sama i innych, prowadzisz różne programy. Podczas ostatniego wywiadu dla „Poloniki” wspominałaś, że chcesz studiować prawo. Udało Ci się ten pomysł zrealizować?
– Zaczęłam te studia, ale szybko się zorientowałam, że się w tym nie odnajduję. Fascynuje mnie jednak sport, dlatego zmieniłam kierunek na dietetykę i sport, a teraz chcę iść na medycynę. Zmiana ta może wynika z tego, iż w październiku 2018 roku zdiagnozowano u mnie raka szyjki macicy. Od tego momentu całe moje życie diametralnie się zmieniło.

Czy możesz nam opowiedzieć, jak to się stało?
– W tym czasie mieszkałam w Liechtensteinie i przez przypadek, będąc w maju w Wiedniu, wybrałam się do mojego ginekologa. Wyniki otrzymałam będąc już w domu, jak na złość na tydzień przed ważnym turniejem. Nie były one najlepsze, ale pielęgniarka mnie uspokoiła i powiedziała, że mogę iść do szpitala bliżej mnie, nie muszę jechać 7 godzin do Wiednia. Dlatego udałam się do Feldkirch, gdzie zrobiono mi kilka badań, niestety nie wykonano biopsji, czego nie byłam świadoma. Na szczęście mój lekarz ginekolog zaczął naciskać na wyniki. Był już wrzesień, a ja jeszcze nic nie miałam.

Musiałaś wrócić do stolicy?
– Tak, przyjechałam na badania i zaraz wracałam do Tyrolu, gdyż zaczynał się rok akademicki. Akurat byłam w samochodzie, chyba na jakąś godzinę przed Innsbruckiem, gdy zadzwonił do mnie lekarz z informacją, że nowotwór jest złośliwy i że czeka na mnie miejsce w klinice w Innsbrucku. Wcześniej mało chorowałam, a w szpitalu chyba nigdy nie byłam. Więc zamiast studiów zaczęłam walkę z rakiem. Wykonano mi wszystkie możliwe badania, przez 7 tygodni codziennie miałam naświetlanie i raz w tygodniu lekką chemioterapię, taką, po której nie wypadają włosy.
Na początku miałam nadzieję, że jeszcze będę mogła jeździć na zajęcia, kontynuować treningi. Jednak rzeczywistość okazała się brutalna. Nogi miałam jak budyń, te kilka tygodni spędziłam w pozycji leżącej. O treningach nie było mowy, wyjście do sklepu było dla mnie wyzwaniem. Na koniec miałam brachyterapię, która polega na umieszczaniu źródeł promieniotwórczych w obrębie guza nowotworowego, w jego bezpośrednim sąsiedztwie lub w miejscu, z którego został on chirurgicznie usunięty. Ta końcówka była chyba najgorsza, a przynajmniej wtedy myślałam, że to jest najgorsze.

A co może być jeszcze gorsze?
– Już w trakcie tych naświetlań czułam, że coś jest nie tak. Jestem w końcu sportowcem, znam swoje ciało. O moich obawach informowałam lekarzy, lecz oni je niestety zignorowali. Twierdzili, że jestem młoda i przeżywam szok. Jednak ja w nocy się budziłam zlana potem i ze strasznym bólem w tych miejscach, gdzie kiedyś miałam robioną laparoskopię. Po badaniach okazało się, że miałam przerzuty w otrzewnej. Tym razem nie było innego wyjścia, czekała mnie chemioterapia, która niestety niewiele dała. W dalszym ciągu czułam tę chorobę w sobie i wiedziałam, że wykonywane zabiegi mi nie pomagają. Co trzy cykle robiono badania kontrolne i niestety w pewnym momencie marker nowotworowy znacznie u mnie podskoczył. Dlatego wcześniej, niż planowano, zastosowano u mnie immunoterapię, która uratowała mi życie.

Musiałaś się specjalnie do tego zabiegu przygotować?
– Chyba tak jest, że ważne informację otrzymuje w podróży. Tym razem byłam na lotnisku, gdyż leciałam do Polski. Prezydent Andrzej Duda ustanowił specjalną nagrodę w postaci Pucharu Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w uznaniu wybitnych osiągnięć sportowych, w roku stulecia odzyskania niepodległości. To, że mi przyznano ten puchar, było dla mnie wielkim wyróżnieniem i dowodem uznania. Uważam to za jeden z największych sukcesów w trakcie mojej kariery sportowej. Puchar ten wręczono mi na specjalnym bankiecie i to było wspaniałe uczucie. Nareszcie choć przez chwilę mogłam zapomnieć o problemach dnia codziennego.

Co czekało na Ciebie po powrocie do Austrii?
– Wyniki były bardzo złe, chyba pierwszy raz tak naprawdę się bałam. Zrobił mi się kolejny guz, który uciskał na moczowód, do tego pojawiło się jeszcze coś przy przeponie, a to przecież jest główny mięsień oddechowy. Po każdej terapii czeka się trzy tygodnie na kolejną dawkę. Ja już po pierwszej bardzo mocno zareagowałam, miałam spuchnięty brzuch, nie mogłam go dotknąć, ale po ponad dwóch tygodniach cała opuchlizna zeszła, a ja przestałam czuć te guzy. To był październik 2019 roku. Wtedy pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że nareszcie coś działa, że jestem na dobrej drodze, by odzyskać moje życie.

Mogę sobie tylko wyobrazić, jaka była to dla Ciebie ulga. Czy przechodziłaś później jeszcze jakieś terapie?
– Przez to wszystko jeszcze intensywniej zaczęłam słuchać swojego ciała i reaguję nawet na najmniejsze zmiany. Co jakiś czas przechodzę badania. Ostatniej jesieni lekarze znaleźli małe guzy w ścianie jamy brzusznej. Ponieważ jestem po radioterapii, laparoskopia nie wchodziła w grę, więc musiałam przejść kolejną operację i 8 tygodni spędziłam w szpitalu. Mimo wszystko się nie poddaję, mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.

Przeszłaś wiele zabiegów, dużo czasu spędziłaś w szpitalu. Czy sama też podjęłaś jakieś działania, by wspomóc działania farmakologiczne?
– Ważne jest odżywianie. Od zawsze zwracałam uwagę na to, co jem. Sama planowałam swoją dietę, wszystko ważyłam co do grama. Oczywiście słyszałam opinie, że skoro ja tak zdrowo się odżywiałam, a i tak jestem chora, to po co inni mają się starać, to i tak nic nie da. Oczywiście taki sposób myślenia jest błędny. Uważam, że odpowiednia dieta wpływa nie tylko pozytywnie na nasze samopoczucie, ale może też powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby. Na początku postawiłam na warzywa i owoce.
Później, w trakcie chemii, stosowałam dietę ketogeniczną, z tą różnicą, że wybierałam tłuszcze roślinne. Komórki rakowe potrzebują więcej glukozy, niż te zdrowe, dlatego należy zredukować ilość węglowodanów, m.in. słodyczy. To jedna z najlepszych przeciwzapalnych diet, co potwierdzają również badania naukowe. Wiadomo, że to wszystko jest związane z wielką dyscypliną i wieloma wyrzeczeniami. Dziś mogę powiedzieć, że pomimo wielu zabiegów miałam mało skutków ubocznych. Uważam, że po części zawdzięczam to dobrze dobranej diecie.

Twoje życie powoli zaczyna wracać do normy. Czy jest szansa, że niebawem zaczniesz ponownie walczyć?
– Obecnie nie jestem w stanie trenować, z czym nie do końca mogę się pogodzić. Mam 26 lat i sport był całym moim życiem. U szczytu swojej kariery byłam najlepsza na świecie i jeszcze nikomu nie udało się powtórzyć moich osiągnięć. Po każdym zabiegu próbowałam trenować, ale czasami spacery są dla mnie wyzwaniem. Teraz skupiam się na nowym projekcie WAKO „Game Changers”. Jako jedyna Polka znajduję się w gronie 12 osób z całego świata, które mają promować kick-boxing i edukować zawodników. Jest szansa, że ta sztuka walki stanie się dyscypliną olimpijską, i to jest nasz główny cel.

A jakie są Twoje plany na najbliższe miesiące? Wracasz na studia?
– Obecnie ze względu na stan zdrowia jestem na urlopie dziekańskim, gdyż wiele przedmiotów ma charakter praktyczny. Moja aktywność fizyczna jest znacznie ograniczona, a nie lubię działań na pół gwizdka. Rozpoczęłam kurs na asystentkę w przychodni lekarskiej i na tym staram się skupić. Dopiero teraz, kiedy mam przerwę, dociera do mnie, ile w kick-boxingu osiągnęłam. Swój pierwszy tytuł mistrzyni świata zdobyłam półtora roku po tym, jak zaczęłam trenować. W trakcie uprawiania tej dyscypliny te wszystkie zwycięstwa mało znaczą, cały czas patrzy się tylko do przodu. Teraz też patrzę optymistycznie w przyszłość i wierzę, że moja kariera jeszcze się nie zakończyła.

Tego z całego serca Ci życzę i dziękuję, że zechciałaś podzielić się z czytelnikami „Poloniki” swoją historią.

Rozmawiała Natalia Jadach, Polonika nr 285, lipiec/sierpień 2021

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…