Gdzie drzewa są lokatorami
Jest gorąco. Temperatura sięga 40 stopni. Mury parują, ręce się pocą, umysł nie pracuje. Każdy szuka klimatyzowanych pomieszczeń, zacienionych mieszkań, marzy o lesie w jadalni albo co najmniej na dachu lub balkonie. Chce dotykać śniegu, zbierać liście jesienne… tuż pod własnym progiem. Absurd? Otóż nie. Są takie miejsca, gdzie drzewa są lokatorami.
W centrum Wiednia stoją domy jak z bajki, których mieszkańcami są drzewa razem z ludźmi i zwierzętami; gdzie stworzono szczególne warunki do życia nie tylko dla rodzaju ludzkiego, ale też dla flory i fauny. Bo przecież to wszystko razem tworzy życie, które nas otacza. I tak chcemy żyć w przyszłości. Nie szklane domy, płyty stalowe albo mieszanki marmuru z kamieniem. Tęsknoty mieszczucha obracają się wokół „domków Baby Jagi” z krzywymi podłogami, asymetrycznymi oknami, wymyślnymi balkonami, fasadami obrośniętymi dzikim winem i egzotycznymi kwiatami. Chcemy też mieszkać w egzotycznych pałacykach, gdzie na zwieńczeniach dachów królują nie anteny satelitarne, ale kolumny, piękne korony i godła, które razem z tujami i oleandrami stanowią kojący widok dla naszych zmęczonych umysłów. Chcemy, aby nasze dzieci, które są w domu, gdy pada deszcz, mogły swobodnie bawić się na klatce schodowej, zjeżdżać po ślizgawce z piętra na piętro, używać wspólnej toalety, malować na ścianach kredkami, zjeżdżać po linach jak w dżungli. To robią dzieci w wiedeńskich domach Hundertwassera.

Friedensreich Hundertwasser to artysta-malarz, architekt, wizjoner, który swoimi unikatowymi projektami architektonicznymi zachwycił cały świat. Potrafił połączyć funkcjonalność z fantazją i oryginalnością. To on stworzył osiedle Ikony, zajazdy przy autostradach, do których jadą turyści bezpośrednio po zwiedzaniu Hofburgu czy Schönbrunn. Jego realizacje, w mieście i poza miastem Wiedeń, przyciągają Japończyków czy Amerykanów. Co to jest? Czy są to jeszcze domy…? Czy już jakieś osiedla filmowe, stworzone dla potrzeb kinematografii? A tymczasem tam żyją normalni wiedeńczycy, których domy stały się nagle muzeami.


Kim był Friedensreich Hundertwasser, żyjący w latach 1928–2000? Urodził się w Wiedniu w żydowskiej rodzinie – nazywał się właściwie Stowasser. Wychowywała go samotnie matka, która po aneksji Austrii zapisała syna do Hitlerjugend, ocalając w ten sposób życie i jego, i własne. Studiował w Akademii Sztuk Pięknych. W latach pięćdziesiątych powstały jego pierwsze prace – kalejdoskopowe krajobrazy z charakterystycznymi spiralnymi liniami. Dzieła, przypominające obrazy Gustawa Klimta z domieszką stylu Paula Klee, cieszyły się sporym wzięciem. Prawdziwy rozgłos przyniosły jednak artyście przemówienia, a właściwie sposób ich wykonania. Nagi malarz wygłaszał obrazoburcze mowy, dotyczące sztuki i je twórców. Jak na zatwardziałego hipisa był niezły w interesach i doskonały w autoreklamie. Sympatia wiedeńczyków szła zaś w parze z zawiścią środowiska artystycznego.
Artysta krytykował modernizm za pozbawione ozdób płaszczyzny, właściwe dla świata techniki, a nie dla ludzi. W zamian proponował architektoniczny eklektyzm i dużo zieleni. Wymyślone przez niego domy podobały się zwykłym ludziom. Architekci nazywali je „pomalowanymi pudełkami” i dodawali inne epitety: rażące, lekceważące i populistyczne. Jeden z krytyków określił jego poczynania jako nietypowe i przypominające praktyki XIX-wiecznego szarlatana.
Osiedle Hundertwasser, jego restauracje, kawiarnie, zajazdy przy drogach cieszą się niezwykłą popularnością. Projektował także elewacje fabryk, elektrowni, spalarni śmieci, magazynów tychże budynków, przypominające lasy, kosmos i oceany. Po prostu przepiękne krajobrazy, które stały się dumą niektórych dzielnic Wiednia. Stworzył nową współczesną i dekoracyjną secesję, która pozwala ludziom odpoczywać i inaczej żyć.

Warto zwrócić uwagę na te obiekty, gdy w okresie letnim mkniemy przez Austrię do „południowych celów” naszych wakacji, albo zimą w kierunku odśnieżonych Alp. Tablice informacyjne dobrze reklamują te obiekty. Czujemy się w nich jak na kawie u szamana albo na przyjęciu u czarownicy. Krzywe sufity, kolorowe ubikacje z lustrami, place zabaw dla dzieci, które wciągają w zabawę i kształcą równocześnie wyobraźnię młodych. Taki postój u Hundertwassera to już miły wstęp do naszego urlopu i wypoczynku. Jesteśmy nagle w innym świecie, chociaż obok znajdują się autostrady. O to przecież chodzi, żeby technika i postęp nie zapomniały o naszej potrzebie przebywania od czasu do czasu w małych, trochę zaczarowanych wymiarach.
Ewa Steinhardt, Polonika nr 267, lipiec/sierpień 2018.