O korozji słów

Ewa Lipska. Fot. archiwum Poloniki

O korozji słów

– Dla mnie jest ważne, gdzie pracuję. Udaje mi się to jedynie w Wiedniu i w Krakowie – mówi wybitna polska poetka, Ewa Lipska.

W roku 1998, po ośmiu latach pobytu w Wiedniu, powróciła Pani na stałe do Krakowa. Czym jest dla Pani Wiedeń?
– I Wiedeń, i Kraków są moimi domami. Dzielę czas pomiędzy te miasta. Najchętniej pracuję w Wiedniu, może ze względu na spokój i bardziej kameralne życie towarzyskie. To, co przyciąga mnie do Wiednia, to magiczność tego miasta, które odczytuję poprzez literaturę, malarstwo, muzykę, architekturę… Na przykład w Café Griensteidl trudno „nie widzieć” jeszcze cieni Hugo von Hofmannsthala czy Artura Schnitzlera, w Herrenhof – Hermanna Brocha, Josepha Rotha. I tak jest w całym Wiedniu. Tu Oskar Kokoschka, Gustaw Klimt czy Egon Schiele, tam Karl Kraus czy Otto Wagner. Lubię uciec czasem na wzgórze Am Steinhof i podziwiać wspaniały widok, a także kościół św. Leopolda – imponującą budowlę zaprojektowaną przez Otto Wagnera. Lubię spokój tego miejsca, mimo że jest to część szpitala psychiatrycznego. A może właśnie dlatego… Ale lubię też wpadać do Café Europa, w samym sercu miasta, na wodę z sokiem cytrynowym – szczególnie podczas upałów.

Czy fakt, że wiele Pani wierszy powstało podczas pobytu w Wiedniu, ma jakiś związek z tym miastem? Czy to ma znaczenie, gdzie się pisze?
– Dla mnie jest ważne, gdzie pracuję. Udaje mi się to jedynie w Wiedniu i w Krakowie. Muszą to być miejsca „zadomowione”, w których znajduję osobiste rekwizyty. Nie mówiąc już o książkach…

Studiowała Pani malarstwo w ASP w Krakowie. Co sprawiło, że zaczęła Pani pisać wiersze?
– Rzeczywiście studiowałam malarstwo w pracowni prof. Adama Marczyńskiego. To ważne dla mnie doświadczenie. Okazało się jednak, że „słowem” mogę powiedzieć więcej, pełniej… Tak przynajmniej mi się zdaje.

Pani poezja nie należy do najłatwiejszych, często bywa silnie zmetaforyzowana. Czy pisząc wiersze, myśli Pani o konkretnym adresacie?
– Piszę przede wszystkim dla siebie – z własnej potrzeby. Po wydaniu książki okazuje się, że jeszcze ktoś chce ją przeczytać, i tak się to zaczyna. Wiersze żyją już wtedy „własnym życiem”, stają się też własnością czytelnika. I to jest dla autora największa przygoda. Moje wiersze czytane są przez tych, którzy lubią poezję i którym bliska jest moja interpretacja świata.

Wisława Szymborska napisała, że nie chce mówić o swoich wierszach, gdyż czułaby się z tym „jak owad, który z niepojętych przyczyn sam zapędza się do gablotki i nabija na szpilkę”. Czy Pani chętnie rozmawia o swoich utworach?
– Chętnie rozmawiam z moimi czytelnikami, szczególnie podczas spotkań autorskich. Ale Wisława Szymborska ma oczywiście rację – czasami zdarzają się popisy krytyczno-literackie młodych polonistów, którzy oczekują od nas szczegółowych interpretacji.

Czy zdarzyło się, że opinie czytelników Panią zaskoczyły?
– Często bywa tak, że odbiegają one daleko od założeń autora. Ale każdy z nas odczytuje sztukę osobiście i subiektywnie. Inaczej być nie może – i na szczęście nie musi.

Jak odbierane są Pani wiersze w różnych obszarach kulturowych? Przecież istnieje coś takiego jak temperament słowiański i południowy, mentalność niemiecka czy amerykańska itp.?
– Myślę, że środowiska intelektualne nie różnią się od siebie. Wspólnota myśli nie zależy od szerokości geograficznej. Żyjemy przecież we wspólnej rzeczywistości – łączą nas, albo czasem dzielą, poglądy polityczne, filozoficzne, społeczne. Cechy, o których Pani mówi, to często wspaniały „zespół barw”, który dodaje sztuce uroku.

Ale na interpretację Pani utworów ogromny wpływ ma wierność i finezja ich tłumaczenia. Powiedziała Pani kiedyś, że jest zawsze zdumiona „drugim życiem” swoich wierszy „przebranych w inny język”.
– Podziwiam tłumaczy i niezwykle ich cenię. Porównuję ich do chodzących po linie linoskoczków. Bo jakże przetłumaczyć coś, co jest nieprzetłumaczalne? Bez nich nie bylibyśmy znani w świecie. Bez nich też nie moglibyśmy poznawać literatury obcojęzycznej.

Uczestniczy Pani często w organizowanych za granicą spotkaniach poświęconych literaturze polskiej. Jaka jest jej percepcja za granicą?
– Poezja polska jest chętnie słuchana. Ma swoją „markę”, jeżeli tak mogę powiedzieć. Na festiwalach są często tłumy słuchaczy. Czasem jest to święto w miasteczku, które zamienia się w poetycką karuzelę. Podobnie jest w Krakowie, kiedy przyjeżdżają, na przykład, poeci amerykańscy.

W lutym 2003 roku nagrany został album Serca na rowerach, który zawiera 12 piosenek z tekstami Pani wierszy w wykonaniu Anny Szałapak. Jak zrodził się pomysł połączenia poezji z muzyką?
– To wszystko działo się podczas moich przeprowadzek. „Wiersze do piosenek” to trochę inna poezja, w której ważny jest rytm i rym. Zresztą pisałam te wiersze ze świadomością, że będą śpiewane – stąd właśnie ów „romans” z muzyką. Lubię te melodie, skomponowane przez Andrzeja Zaryckiego, Andrzeja Sikorowskiego i Seweryna Krajewskiego. Zdarzało się też, że komponowano muzykę do moich wierszy (Marek Grechuta, Grzegorz Turnau, Jacek Zieliński), które wtedy zmieniały jak gdyby „swoją osobowość”, jakby ktoś przebrał je w nowy melodyjny garnitur… Lubię te piosenki i wydaje mi się, że jest to jedna z form popularyzacji poezji.

Jesteśmy na co dzień zalewani pustosłowiem i bombardowani gadulstwem. Pisze Pani o „korozji słów”. Jakie cechy ludzkie według Pani najbardziej uległy korozji?
– Ta „korozja” to konsekwencja rozpędzonej cywilizacji – to często telewizyjny supermarket, który karmi nas tandetnymi treściami. Problem polega na tym, że nie każdy posiada świadomość tej sytuacji i często jest wchłaniany przez otaczający go banał.

Tej rozpędzonej cywilizacji wydaje Pani bardzo cierpką diagnozę. Jeśli Pani wiersze będą aktualne również za 100 lat, to jest to wizja bardzo pesymistyczna.
– Nie pokazuję tylko ciemnych stron naszego życia. Poza tym wysyłam jedynie sygnały, korzystając przy tym z ironii, groteski czy humoru… To nie jest pesymistyczna wizja świata. To jest kwestia interpretacji. Ktoś może widzieć w sztukach Szekspira jedynie morderstwa i lejącą się krew, a dla kogoś innego ważniejsze w nich będą przesłania etyczno-moralne.

Gdzie jest zatem nadzieja?
– Nadziei należy zawsze szukać w sobie – i w pięknych zachodach słońca, chociaż niektórzy uczeni mogą nas ostrzegać, że czas słońca może się kiedyś skończyć… i tak dalej, i tak dalej…

Rozmawiała Urszula Ghoshal, Polonika nr 117.

EWA LIPSKA – urodziła się w 1945 r. w Krakowie. Poetka, prozaik, dramaturg, laureatka wielu prestiżowych nagród. Wiersze jej ukazują się zarówno w tomikach autorskich, jak też w wielu antologiach poezji polskiej; wydawane są w kraju i za granicą (m.in. w językach: angielskim, czeskim, duńskim, hebrajskim, hiszpańskim, holenderskim, niemieckim, szwedzkim, słowackim, węgierskim). W latach 1991–1995 była I sekretarzem Ambasady RP w Wiedniu, wicedyrektorem Instytutu Polskiego, a od 1995 do 1997 r. – radcą Ambasady RP w Wiedniu i dyrektorem Instytutu Polskiego.

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU