Austriacka prapremiera Halki

Wystawiając Halkę Stanisława Moniuszki Theater an der Wien sprawił nam piękną, przedświąteczną niespodziankę!

 

Piotr Beczała od lat starał się o wprowadzenie na tutejszą scenę tej popularnej w Polsce, a w Austrii zupełnie nieznanej opery, ale dopiero jubileuszowe, 200. urodziny kompozytora stały się dobrym pretekstem. Ucieszył nie tylko sam fakt prezentacji dzieła Moniuszki w Austrii. Radością napawać mogło też to, że Theater an der Wien zaangażował doborowy zespół realizatorów, przy czym magnesem dla publiczności był udział dwóch gwiazd operowych: tenora Piotra Beczały i bas-barytona Tomasza Koniecznego. Obaj polscy śpiewacy, ulubieńcy publiczności na całym świecie, z dumą noszą tytuł Kammersänger, przyznawany w Austrii tylko najwybitniejszym artystom.


Największą niespodzianką był jednak sposób, w jaki nasza opera narodowa została wystawiona: bez punktu ciężkości położonego na polski folklor, bez kolorowych strojów, bez eksponowania ludowej otoczki. Opowieść o młodej góralce, którą Janusz, chłopak z lepszych sfer najpierw uwodzi, a później porzuca dla córki bogacza, przeniesiona została z połowy XIX wieku w czasy nam bliższe, a mianowicie w lata 70. wieku ubiegłego. Reżyser Mariusz Treliński chciał w ten sposób uzmysłowić, że podział na warstwy społeczne istniał zawsze, nawet w ustroju socjalistycznym, który z założenia miał znieść nierówności klasowe. W tej inscenizacji Halka i zakochany w niej nieszczęśliwie Jontek pracują jako pokojówka i kelner w drogim i modnym hotelu zakopiańskim. W tym właśnie hotelu odbywa się na naszych oczach wesele nowobogackiej pary: Janusza i Zosi. 

Historię porzuconej Halki oglądamy z punktu widzenia Janusza. To on jest w tej inscenizacji postacią centralną. Wszystko, co przetacza się przed naszymi oczami, to jakby półsenny majak dręczonego wyrzutami sumienia niewiernego, bo łasego na kasę i szyk bałamuta. Janusz, trudno powiedzieć, czy postać rzeczywista, czy duch, jest obecny niemal przez cały czas na obrotowej scenie, przedstawiającej elegancki hotel z przeszklonymi ścianami, dającymi wgląd do sali restauracyjnej, kuchennego zaplecza lub hotelowego pokoju. Takim samym powolnym ruchem toczy się właśnie ten kołowrót wspomnień i obrazów Janusza. Tomasz Konieczny zachwycił w tej roli nie tylko wspaniałym głosem, ale też stworzeniem znakomitego, niejednoznacznego charakteru: budzi sympatię, współczucie i niechęć zarazem. Chwilami wierzymy mu, że Halkę nadal kocha i przeżywa rozterki, a z Zosią (w tej roli bryluje z wdziękiem Natalia Kawałek) żeni się tylko dla interesu... 
W tytułowej roli, śpiewając po polsku z perfekcyjną wymową, wystąpiła obdarzona pięknym, jasnym głosem i ogromną muzykalnością amerykańska sopranistka Corinne Winter. Jej Halka to harda dziewczyna, która uświadomiwszy sobie, że ukochany ją porzucił, zamienia się w kruchą łupinkę. Nie pomoże wsparcie zakochanego w niej nieszczęśliwie Jontka. Niezwykle intensywny i zarazem aksamitnie ciepły głos Piotra Beczały, a także żarliwość aktorskiej kreacji sprawiły, że cierpienie Jontka wzruszało do łez. Znanej arii „Szumią jodły na gór szczycie” w jego interpretacji trudno było wysłuchać bez gęsiej skórki.
W operze Moniuszki Halka, zrozumiawszy, że została oszukana, że Janusz do niej nie wróci, skacze do rzeki i tonie. W inscenizacji Mariusza Trelińskiego odchodzi po prostu w deszczową ciemność. To zresztą piękny element scenografii (autorstwa Borysa Kudlički) – owe „zapłakane” deszczem szyby wielkich hotelowych okien. Nota bene kwestię, czy to samobójstwo, czy może zabójstwo, uważnie bada – już podczas trwania uwertury – zespół milicyjnych śledczych!
Jak przystało na senny majak, wszystko w tym spektaklu jest biało-szaro-czarne: i umeblowanie, i kostiumy, utrzymane w stylu lat 70. Druhny na przykład balują w sukienkach mini i białych kozaczkach na koturnowych podeszwach, towarzyszący im chłopcy noszą spodnie-dzwony. Jedynym zaś kolorowym elementem jest zielona halka... Halki (kostiumy Dorota Roqueplo). 

Nie brak też scen dynamicznych, choćby wspaniałego weselnego mazura, po którym wszystko zamiera, cichnie, i tylko coraz to zbłąkane, pojedyncze pary, w kompletnym milczeniu, bez muzyki, przebiegają przez scenę z mazurowym przytupem. Te pary są jak w transie, jakby nie zauważyły, że muzyka się skończyła, albo jakby to był właśnie tylko sen, jak wizja dręcząca sumienie Janusza. „Choćby usnąć w tańcowaniu, przy mieleniu, przy hukaniu...” – chciałoby się zacytować Wesele Wyspiańskiego, patrząc na te płynące w bezgłośnym zapamiętaniu pary. Smaczek, który w Wiedniu niestety był czytelny tylko dla polskiej publiczności.
W tym roku 11 lutego przedstawienie trafi na deski Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie.

Dorota Krzywicka-Kaindel, Polonika nr 276, styczeń/luty 2020

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…