Ambasador polskości

Od ponad pół wieku prowadzi działalność na rzecz Polski i kontaktów polsko-austriackich. Poświęcił niemalże całe swe życie misji szerzenia w świecie twórczości Fryderyka Chopina, w przekonaniu, że Chopin jest najlepszą wizytówką Polski. Prof. Theodor Kanizter w czerwcu tego roku obchodził swoje 95. urodziny.

 

Kierując działalnością wielu austriacko-polskich towarzystw, zorganizował Pan setki koncertów z udziałem polskich artystów, a także wystaw, projekcji filmowych, wykładów, seminariów, spotkań gospodarczych. Skąd u Pana wzięło się zainteresowanie sprawami polskimi?
– Przyczyną zainteresowania było moje pokrewieństwo z rodziną pochodzącą z terenów dawnej Polski, wówczas Galicji, dziś Ukrainy. Pierwsze kontakty miałem z moją ciocią, która przed II wojną światową przyjeżdżała do Wiednia z miasta Stryj. Natomiast po wojnie w Wiedniu odwiedzali nas krewni z Krakowa. Wtedy właśnie miałem po raz pierwszy kontakt z polskim językiem, który był dla mnie całkowicie obcy. I to wówczas Polska wzbudziła we mnie zainteresowanie.
Jestem typowym dzieckiem dawnych czasów, wielonarodowościowej austriacko-węgierskiej monarchii. Moja babcia pochodziła z Dolnej Austrii, mama urodziła się w Pradze, a wychowała w Wiedniu. Ojciec natomiast urodził się w Wiedniu, w czasie I wojny światowej walczył w austriackiej armii w Dolomitach we Włoszech, był ciężko ranny i wrócił do Wiednia. Mój pradziadek przybył do Wiednia z Budapesztu, a prababka ze Słowacji. Ja urodziłem się w 1926 roku w Wiedniu.

Jest Pan prezydentem trzech stowarzyszeń: Towarzystwa Austriacko-Polskiego, Międzynarodowego Towarzystwa im. Fryderyka Chopina z siedzibą w Wiedniu i Międzynarodowej Federacji Towarzystw Chopinowskich. Każde z nich ma ścisłe związki z Polską. Jak wspomina Pan początki?
– Najpierw zaangażowałem się w Towarzystwo Austriacko-Polskie, które powołane zostało w Wiedniu już w 1946 roku, a więc rok po wojnie. Byłem wtedy młodym człowiekiem. Ówczesny sekretarz zarządu zaproponował mi: „Przyłącz się do nas, potrzebujemy ciebie, jesteś młody, po studiach”. To był rok 1953. Niewiele wiedziałem o Polsce, ale było to interesujące dla mnie zadanie. Zacząłem coraz bardziej angażować się w działalność Towarzystwa, poznawałem kulturę, muzykę i literaturę polską, wiele się uczyłem. Jednak trzeba było długo czekać, żeby móc do Polski pojechać. Wreszcie pod koniec lat 50. otrzymaliśmy zaproszenie. Niektórzy obawiali się przyjazdu do komunistycznego kraju, zostaliśmy jednak bardzo życzliwie przyjęci.
Pamiętam, że gdy w Warszawie wysiadłem z pociągu, pokazano nam ogromny budynek Pałacu Kultury i Nauki, który był już gotowy. Oczywiście był to propagandowy gest udowadniający, jakimi to Rosjanie są przyjaciółmi. Widzieliśmy też odbudowane Stare Miasto, co zrobiło na mnie szczególne wrażenie, bo wiedziałem, jak doszczętnie zostało w czasie wojny zniszczone. Pamiętam uprzątnięte ulice z gruzów i powoli odbudowywane dzielnice miasta, jak Mariensztat.
Oficjalnie przywitano nas w warszawskim ratuszu i pojechaliśmy w kierunku Gdańska. Po drodze odwiedziliśmy Państwowe Gospodarstwo Rolne, czyli PGR. Był to dla nas rozczarowujący widok, bo mówiono nam, jak jest wzorowo zarządzany, a wszędzie wokół widzieliśmy bałagan. W tym na wpół propagandowym zwiedzaniu wzięli udział przedstawiciele wielu europejskich stowarzyszeń, które miały związki z Polską. Były spotkania z polskimi pisarzami, artystami, miałem okazję poznać wiele osób.
To była moja pierwsza podróż do Polski. Do dziś byłem już w Polsce setki razy, naprawdę trudno jest policzyć. Wszystko zaczęło się od Towarzystwa Austriacko-Polskiego, którego celem było nawiązanie kontaktów pomiędzy Polską i Austrią.

Miał Pan wówczas kontakty z Polską zupełnie inną niż ta obecna.
– Działalność w ramach Towarzystwa umożliwiała wzajemne kontakty Polski i Austrii, państw, które należały do dwóch różnych systemów politycznych i były wówczas politycznie odizolowane. Przyczyniało się to do odprężenia w stosunkach międzynarodowych, nie tylko między tymi dwoma państwami. Towarzystwo Austriacko-Polskie miało wtedy bardzo ważną funkcję, podjęło się bowiem otwarcia granic w trudnych, komunistycznych czasach. Zdawaliśmy sobie sprawę, że komuniści wspierali polskich artystów i wysyłali ich za granicę także w celach propagandowych.
Dawało mi to jednak szansę na odsłonięcie trochę tej Żelaznej Kurtyny. Było to bardzo doceniane przez stronę austriacką, o czym świadczy fakt, że jeden z najważniejszych austriackich polityków, dr Fritz Bock, minister handlu i wicekanclerz Austrii, był honorowym prezydentem naszego Towarzystwa. Współpracowaliśmy z wieloma instytucjami, by prezentować Polskę. W latach 70. i 80. organizowaliśmy np. Tydzień Polski w Salzburgu, Innsbrucku, na który zapraszaliśmy polskich artystów. To było otwarcie okna w dwóch kierunkach, bo w Polsce z kolei prezentowaliśmy austriackich artystów, jak Alexander Jenner, Hans Graf, Paul Badura-Skoda i wielu innych. W ramach Towarzystwa Austriacko-Polskiego zorganizowałem Warszawskiej Orkiestrze Filharmonicznej pierwsze tournee w Austrii.
Nasza działalność była ważna nie tylko z punktu widzenia kontaktów kulturalnych, ale i gospodarczych, bo zainteresowane współpracą z nami były firmy austriackie i polskie. Miałem nawet kontakt z Radiem Wolna Europa, byliśmy więc takim punktem, który mógł łączyć, ale to nie było łatwe i trzeba było być bardzo ostrożnym. Trwała Zimna Wojna, granice były zamknięte. To była moja nieformalna, dyplomatyczna funkcja. Byłem takim nieoficjalnym ambasadorem, a dzięki działalności w ramach pozarządowych towarzystw, mogłem osiągnąć więcej, niż w drodze oficjalnych kontaktów dyplomatycznych. Nigdy jednak nie interesowało mnie objęcie jakiejkolwiek funkcji politycznej. Chciałem być niezależny od instytucji i partii politycznych.

Czy Towarzystwo Austriacko-Polskie można określić mianem organizacji polonijnej?
– Jest ono otwarte dla wszystkich, którzy się Polską interesują. Nie jest to jednak typowa organizacja polonijna dla polskich migrantów. Naturalnie należą do nas Polacy mieszkający w Austrii, ale także wiele osób, które np. z gospodarczych, kulturalnych czy rodzinnych powodów przystąpiły do naszej organizacji. Należy też wspomnieć o polskim odpowiedniku, czyli o Towarzystwie Polsko-Austriackim z siedzibą w Polsce, z którym wspólnie organizowaliśmy wiele wydarzeń kulturalnych i gospodarczych.
Zostało powołane w 1959 r. w Warszawie z inicjatywy prof. Stanisława Turskiego, wspaniałego matematyka, rektora Uniwersytetu Warszawskiego. Na początku wojny, gdy w 1939 r. Niemcy aresztowali w Krakowie grupę 183 naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wśród nich był także młody wówczas Turski. Wiele wycierpiał w obozach koncentracyjnych, przeżył wielokrotnie pozorowane egzekucje przez powieszenie. Po wojnie poświęcił się pracy naukowo-dydaktycznej. Gościłem go często w Austrii. Pamiętam, że gdy poszliśmy na koncert do Volksoper – a wówczas obowiązywało wejście tylko w krawacie – on nie chciał go założyć, miał fobię. Wytłumaczyłem przy wejściu powód tego zachowania i wszedł bez krawata.

Kieruje Pan także Międzynarodowym Towarzystwem im. Fryderyka Chopina z siedzibą w Wiedniu.
– Towarzystwo im. Fryderyka Chopina w Wiedniu utworzone zostało w 1952 r. przy ówczesnej wiedeńskiej Akademii Muzycznej, dzisiejszym Uniwersytecie Muzycznym. Osobą, która zainicjowała powołanie tego towarzystwa, był rektor tej uczelni prof. Hans Sittner. Wprawdzie nie był muzykiem, tylko prawnikiem, ale należał do grona miłośników muzyki. Nawiązał kontakt z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina w Warszawie i postanowił utworzyć podobne przy wiedeńskiej Akademii. I do dzisiaj formalnie działamy przy wiedeńskim Uniwersytecie Muzycznym, który obok nowojorskiego uniwersytetu jest najlepszą wyższą szkołą muzyczną na świecie.
Jesteśmy z tego powodu bardzo dumni, mamy dobre kontakty z profesorami i rektorami uczelni, którzy są członkami naszego zarządu. Ja, z racji współpracy z Towarzystwem Polsko-Austriackim, od dawna miałem już nawiązane kontakty z polskimi muzykami, a wielu z nich było moimi przyjaciółmi. Umożliwiałem im bowiem koncerty w Austrii, np. laureatom Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego, m.in. Halinie Czerny-Stefańskiej, Januszowi Olejniczakowi, Piotrowi Palecznemu czy Adamowi Harasiewiczowi, a także wielu innym artystom, jak skrzypaczce Wandzie Wiłkomirskiej czy Zespołowi Pieśni i Tańca Mazowsze.
Mając na uwadze moje rozległe kontakty, w 1974 roku zaproponowano mi objęcie funkcji prezesa. Towarzystwo Chopinowskie, jeszcze zanim zaangażowałem się w jego działalność, prof. Sittner nawiązał międzynarodowe kontakty i postanowiono zmienić nazwę na Międzynarodowe Towarzystwo Chopinowskie.

A Federacja Towarzystw Chopinowskich?
– Powstała z mojej inicjatywy. Zaproponowałem polskim instytucjom, że skoro na świecie jest tyle towarzystw chopinowskich, warto ją powołać. Początkowo ze strony polskiej była niechęć, a potem nagle pojawiła się akceptacja, i w 1985 r. w Pałacu Kultury odbył zjazd ponad 20 towarzystw chopinowskich z różnych krajów świata. Dokument założycielski podpisany został w Żelazowej Woli, miejscu urodzenia Chopina. Skupiamy ok. 40 organizacji partnerskich z wielu krajów Europy, Azji i Ameryki.
Celem Federacji jest wzajemna wymiana doświadczeń i zacieśnienie współpracy. Sieć towarzystw chopinowskich obejmuje cały świat, czego owocem są wspólne festiwale chopinowskie, jak chociażby w Gendawie w Belgii, na Majorce w Hiszpanii, Lipsku w Niemczech, Dusznikach-Zdroju w Polsce czy w Kartuzji Gaming w Austrii. Festiwal w Gaming odbywa się nieprzerwanie od 1985 r. i jest ważnym wydarzeniem kulturalnym nie tylko w Austrii, ale także w wymiarze europejskim, a nawet światowym.
Niewielkie miasteczko Gaming w Dolnej Austrii stało się rozpoznawalne w całym muzycznym świecie. W tym roku mieliśmy już 37. edycję festiwalu, który zawsze odbywa się pod moim kierownictwem artystycznym i organizacyjnym. Możliwość występu jest dużym wyróżnieniem. W tym roku jednak nie mieliśmy gości z zagranicy, w tym z Polski, ze względu na obostrzenia związane z pandemią. Wystąpili jednak polscy pianiści mieszkający w Wiedniu, jak Natalia Rehling czy Piotr Kościk.

Gra Pan na fortepianie?
– W młodości próbowałem, ale w związku z tym, że za dużo obowiązków wziąłem na siebie, pianistą nie zostałem (śmiech).

Skąd wzięła się u Pana miłość do muzyki Chopina?
– Interesując się kulturą polską, zainteresowałem się także polską muzyką. Muzyka Chopina stała się bliska mojej duszy. Chopin jest najlepszą wizytówką Polski, otwiera wiele drzwi. Popularyzujemy również wiedzę o tym kompozytorze, gdyż w wielu krajach jest kojarzony jako Francuz. Jego ojciec wprawdzie był Francuzem, on natomiast uważał się za Polaka. Chopin w Paryżu zyskał międzynarodową sławę, ale swoje pierwsze zagraniczne sukcesy odniósł w Wiedniu, gdzie przebywał dwukrotnie. Najdłużej mieszkał przy ulicy Kohmarkt 9.
W 1947 r. Austriacko-Polskie Towarzystwo upamiętniło to miejsce, zawieszając na fasadzie budynku tablicę pamiątkową. Natomiast z mojej inicjatywy, dzięki wielu staraniom, w ramach obchodów 200. rocznicy urodzin kompozytora, w 2010 r. udało się postawić pomnik Fryderyka Chopina w wiedeńskim parku Schweizergarten. Wiedeń odegrał ważną rolę w jego karierze.

Mówi Pan też po polsku. Gdzie nauczył się Pan języka polskiego?
– Dawno temu miałem kurs, ale przede wszystkim przez praktykę, ze słuchu. Nie znam oczywiście perfekcyjnie, ale wiele rozumiem.

W 2015 r. ukazała się książka Johanna Günthera o Pana życiu pt. „Theodor Kanizter. Życie poświęcone budowaniu porozumienia między narodami”. Wspomina Pan w niej swoje dzieciństwo i lata wojny. Jakie to są wspomnienia?
– Moja rodzina była wyznania ewangelicko-reformowanego. Jednak według nazistowskich Norymberskich Ustaw Rasowych mój ojciec nie był czystym aryjczykiem, bo mój dziadek ze strony ojca był Żydem. Ja sam nie miałem nawet o tym pojęcia. Rodzice postanowili mnie wysłać do bezpieczniejszego niż Wiedeń miejsca, czyli do Holandii, a sami mieli potem dojechać i wspólnie chcieliśmy wyemigrować do Ameryki.
Ale tak się nie stało. W Holandii byłem półtora roku, najpierw w domu dziecka, a po wkroczeniu wojsk Wehrmachtu oddano nas do holenderskich rodzin. Trafiłem do protestanckiej rodziny na północy Holandii. Pewnego dnia przyszedł do nas Niemiec i powiedział: „to jest niemiecki chłopiec, nie żydowski, i on musi do domu, do Rzeszy!” Pożegnałem się z tą rodziną. Wracałem przez Hannower i akurat miał miejsce aliancki nalot bombowy, który przeżyłem, chowając się do schronu. Wracałem przez zajęte Czechy, dotarłem do Wiednia, do domu.
Po przyjeździe do Wiednia najpierw chodziłem do szkoły, a potem do końca wojny pracowałem jako praktykant w zakładzie zajmującym się naprawą sprzętu radiowego. Praca przy nadajnikach radiowych nie zawsze była bezpieczna. Pamiętam, że pewnego razu do zakładu przyszła kobieta, żona niemieckiego oficera, przewodnicząca dzielnicowego związku niemieckich kobiet. Powiedziała do właściciela zakładu: „daj mi tego chłopca, on musi ze mną iść”. W domu miała odbiornik radiowy i powiedział mi: „chcę słuchać rozgłośni z Londynu”. Ryzyko było ogromne, nie wiedziałem, czy chce mnie zadenuncjować, z drugiej strony nie mogłem jej odmówić. Spróbowałem jednak ponastawiać jej radio i zafunkcjonowało. Była bardzo zadowolona, dała mi pieniądze, a ja potem się długo zastanawiałem, czy będzie mnie to kosztowało głowę. To było pod koniec wojny i zapewne chciała mieć bardziej rzetelne informacje, niż nazistowska propaganda, po to, by wiedzieć, ile czasu będzie jeszcze sprawowała swoją nazistowską funkcję.
Było wiele niebezpiecznych sytuacji, jednak ja i moja najbliższa rodzina przeżyliśmy wojnę. Strach z tamtych lat tkwi we mnie do dnia dzisiejszego.

Jeden z rozdziałów książki zatytułowany jest „O drodze życiowej i sensie życia”. Co jest Pana sensem życia?
– Poświęciłem się swojej pracy i ona nadała sens mojemu życiu. Właściwie to było moim zadaniem, celem życiowym. Mogłem mieć całkiem inne możliwości pracy zawodowej, w roku 1952 ukończyłem studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wiedeńskiego, uzyskując tytuł doktora, a mój ojciec był przedsiębiorcą. Wciągnąłem się jednak w tę działalność i muszę powiedzieć, że miałem bardzo interesujące życie. Budowanie związków między narodami, pełnienie roli pośredniczącej, szczególnie w czasach reżimu, nie było łatwym zadaniem. Mam już 95 lat i gdy spojrzę za siebie, to jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem.

Od ponad pół wieku prowadzi Pan działalność na rzecz Polski i kontaktów polsko-austriackich. Jakie słowa chciałby Pan skierować do Polaków w Austrii, osób, które chciałyby się angażować w sprawy polskie?
– Najważniejsze jest kształtowanie pozytywnego wizerunku Polski wśród Austriaków, promowanie dziedzictwa kulturowego Polski, które jest przecież ogromne. Mimo wszystkich naszych wysiłków, w Austrii wciąż o Polsce wiemy o wiele za mało. A jest to rzeczywiście wspaniały kraj, z wysoką kulturą. Jako młody człowiek nie zdawałem sobie z tego sprawy. Moja młodość przypadła na zupełnie inne czasy.
Powrócę jeszcze raz do czasów Hitlera, gdy Polacy traktowani byli jako podludzie. Hitler chciał zniszczyć całą polską inteligencję, a pozostawionych przy życiu wykorzystać do pracy jako niewolników. Polska należy do krajów, które najbardziej ucierpiały w czasie wojny, dlatego też jest mi szczególnie bliska. Pamiętam Warszawę w ruinach i wiem, że to, co dziś w Polsce osiągnięto, jest wspaniałe. W szkołach austriackich dziś niewiele uczy się o Polsce. Po wojnie obowiązywała wersja, że Austria sama była okupowana, więc: „co wy chcecie od nas, my jesteśmy niewinni”.
Temu trzeba się przeciwstawić. Trzeba obserwować austriacką scenę polityczną, żeby do władzy nie doszły środowiska przepełnione nienawiścią do obcokrajowców. Moja młodość przypadła na czasy Hitlera, i dzięki Bogu przeżyłem. Znałem jednak wiele osób, które miały mniej szczęścia, nie przeżyły. Byłem świadkiem okrucieństw II wojny światowej, potem powstania nowych dyktatur i podziału Europy przez Żelazną Kurtynę, dlatego też w całym swoim dorosłym życiu angażowałem się na rzecz pokojowych kontaktów między narodami. I jestem optymistą, jeżeli chodzi o Europę. Wierzę, że zbudowana na tradycyjnych wartościach chrześcijańskich będzie wolna od totalitaryzmów w ramach Unii Europejskiej.

Rozmawiał Sławomir Iwanowski, Polonika nr 286, wrzesień/październik 2021

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…