Obok nas

Każdy z emigrantów, których spotykamy na parkingach, przed sklepami czy na stacjach metra w Wiedniu z pismem „Augustyn”, ma swoją indywidualną historię, która mniej lub bardziej chwyta za serce.


Właśnie minęło 25 lat istnienia pisma „Augustyn”. Pod koniec lutego 2020 ukazał się jubileuszowy 500. numer.

Aika
Aika sprzedaje „Augustina” od 3 lat. Pochodzi z Nigerii, jak wielu innych Afrykanów przebywających w Wiedniu i związanych z tą gazetą. Jest młodą, szczupłą, uśmiechniętą dziewczyną, która w swym rodzinnym kraju pracowała jako fryzjerka. Skoro miała zawód, dlaczego szukała czegoś innego w dalekim świecie? Jako singielka bez zobowiązań rodzinnych podjęła wyzwanie i po wielu perturbacjach osiadła nad Dunajem. Trudno mówić, że miała taki plan, raczej zwyczajnie uznała, że najlepiej się do tego z całej dużej rodziny nadaje. Rodziny pełnej sióstr, braci, kuzynostwa, ciotek i stryjów. Do tego rodzice, których nie widziała od 4 lat. – Do każdego przechodnia zwracam się z uśmiechem. Stoję tu na Praterze po kilka godzin od 7.00 rano, w południe robię przerwę, wracam po 2 godzinach i stoję tak jak dziś do 19.00. Jesteś pierwszą osobą, która dziś przystanęła i mnie zagadnęła – opisuje codzienność. – Gdy jednak nikt mnie nie zauważa i przypominam sobie moją rodzinę daleko w Nigerii, robi mi się ogromnie smutno, bardzo trudno zachować dobry nastrój. A jednak uśmiecham się do ludzi i będę to robić niezależnie od tego, ile egzemplarzy sprzedam. Aika nie zamierza sprowadzać bliskich, ma świadomość, że to niezwykle skomplikowana procedura, cieszy się, że ma papiery pozwalające jej przebywać w Austrii, ma pracę, mieszka u zapoznanych emigrantów, będących w podobnej jak ona sytuacji, i dzięki temu może przesyłać regularnie niewielkie pieniądze, które w Nigerii stanowią znaczącą część rodzinnego budżetu. Jest wdzięczna losowi za wszystko.

Jameh
Jameh musiał zostawić żonę i trójkę dzieci w Nigerii i wie, że w aktualnych okolicznościach nie ma najmniejszych szans na ich sprowadzenie. – Tęsknię codziennie i z rana, i stojąc tu w ciągu dnia na Hietzingu, i wieczorem, a przede wszystkim podczas bezsennych nocy. Ostatnio widziałem się z rodziną 3 lata temu, to długo, zbyt długo. Wiem jednak, że nie moglibyśmy tam razem się utrzymać. Gdy wyjeżdżałem 8 lat temu, wierzyłem, że połączymy się szybko – opowiada. Dopiero od 4 lat ma legalny tytuł pobytu i pracę. Wcześniej panowała niepewność, czy nie wpadnie przy policyjnej kontroli. Niechętnie opowiada o tym, jak się dostał do Austrii, kwituje krótkim: To długa historia. Praca w „Augustynie” i niewielka pomoc z Caritasu pozwala mu zaspokoić swoje potrzeby, ale przede wszystkim wysyłać pieniądze do bliskich. – Moje dzieci muszą mieć przynajmniej za co żyć i się uczyć, skoro nie mają przy sobie taty. Mam wielką satysfakcję, gdy wchodzę do punktu Western Union i wiem, że po odliczeniu opłaty manipulacyjnej te 126 euro popłynie do moich dzieci. Dzięki temu, że mieszka z innymi emigrantami, Jameh ma niższe koszty utrzymania, a w okresie świątecznym może liczyć na namiastkę wspólnoty z nimi. – Przechodnie z reguły są obojętni, ale uprzejmi, rzadko jednak da się z nimi rozmawiać, zwykle pada jedno zdanie: egzemplarz dla mnie, proszę, albo poproszę też drugi, dla znajomego.

Maria
W zupełnie innej sytuacji jest pochodząca z Kolumbii Maria. Przyjechała tu z dwójką dzieci przed 6 laty i po uzyskaniu prawa pobytu energicznie zabrała się do organizowania dzieciom ogniska domowego. Korzysta z Caritasu tylko w niewielkim wymiarze, znajduje dodatkowe dorywcze prace. Dzieci stara się wychowywać zgodnie z tutejszymi obyczajami, dba oczywiście o obecność języka hiszpańskiego w domu, lecz motywuje 12-letnią Chiarę i 10-letniego Bena do integrowania się z dziećmi z innych obszarów kulturowych, najchętniej austriackiego. – Chcę dla dzieci lepszej przyszłości niż moja teraźniejszość, dlatego pilnuję, by radziły sobie w szkole i w kontaktach z rówieśnikami. Nasze życie jest tu i teraz, nie mam na szczęście żadnych zobowiązań w Kolumbii, więc wierzę, że wkróce uda nam się stanąć na nogi. Jestem wdzięczna za każdy dzień z „Augustynem” w dłoni, nawet gdy ludzie patrzą na mnie nieżyczliwie. Dumna jestem z tego, że pracuję i mam tu na miejscu powód do życia. Współczuję innym emigrantom, którzy są samotni i rozdarci tęsknotą. Bardzo trudno jest wytrzymać presję, gdy żyje się na marginesie i brakuje jakiejkolwiek kotwicy.

Kafu
Kafu przyjechał do Austrii z Tanzanii 18 lat temu. Na dobrą sprawę trudno powiedzieć, że przyjechał do Austrii, przecież jak wielu innych emigrantów nic nie wiedział o tym kraju. Po 6 latach oczekiwania na azyl mógł legalnie pracować. Z „Augustynem” związany jest od 10 lat i teraz nie wyobraża sobie bez niego życia. Na co dzień zatrudniony jest w firmie sprzątającej w niepełnym wymiarze godzin, więc sporo czasu ma dla siebie. – Dużo czasu spędzam w kościele, nie tylko w niedziele. Mamy niewielką wspólnotę, z którą jestem związany niczym z prawdziwą rodziną. Błogosławię każdy nowy dzień, każdą nową osobę i każdego stałego klienta, bogosławię każdą sytuację, której jestem świadkiem lub w której się znajduję. Myślę, że to jest klucz do szczęścia. Niekiedy mam go tak dużo w sobie, że chętnie podzieliłbym się z innymi, którzy mnie mijają na stacji metra Meidling.

Każdy z emigrantów, których spotykamy co dwa tygodnie na parkingach, przed sklepami czy na stacjach metra z nowym numerem pisma „Augustyn”, ma swoją indywidualną historię, która mniej lub bardziej chwyta za serce lub tylko staje się przyczynkiem do refleksji nad wartościami liczącymi się w życiu. Przechodząc obok sprzedawcy „Augustyna”, czasem go nawet nie zauważamy, często nie mamy świadomości, że on nas już z daleka rozpoznaje, wie, w którym kierunku spieszymy, szczerze cieszy się, gdy przystaniemy na chwilę rozmowy.
Pierwsza austriacka inicjatywa gazety bulwarowej, dystrybuowanej przez osoby znajdujące się w ciężkiej sytuacji materialnej, bo wyłączone z rynku pracy, zrodziła się w Wiedniu w 1995 r. Gazeta nie otrzymuje subwencji rządowych, utrzymuje się wyłącznie z wpływów ze sprzedaży pisma (70 proc.), darowizn prywatnych (20 proc.) oraz sprzedaży reklam i gadżetów (t-shirty, kalendarze, kubki itp.). Dwutygodniówka drukowana jest w nakładzie niewiele ponad 20 tys., połowa ceny gazety, czyli 1,25 euro, to zarobek jej sprzedawcy. 26 lutego ukazał się jubileuszowy 500. numer pisma. Wielu spośród jej sprzedających obchodziło swoje jubileusze –5-lecie przyznania azylu, 10-lecie pracy w „Augustynie” czy pierwszą rocznicę ostatniego widzenia się z rodziną.

Anita Sochacka, Polonika nr 277, marzec/kwiecień 2020

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…