Złota Rączka w Austrii

fot. dbunn
... czyli przyjdzie Polak i coś wymyśli

 

 

 

 

 

 

 

-Polski fachowiec jest wszędzie fenomenem. W czasach, gdy brakowało wszystkiego, wykształcił się w Polsce taki typ przedsiębiorczego człowieka, który musiał radzić sobie sam, sam reperować kran, sam malować, sam być mechanikiem. I w ten sposób na podbój rynków europejskich wyruszyła grupa ludzi, których w wąsko wyspecjalizowanej Europie nie ma. Bo Polak potrafi nie tylko malować, kłaść flizy, wstawiać okna, murować, ale zna się i na elektryce, i na naprawie sprzętu domowego, i na hydraulice. To po prostu niebywałe! - powiedział „Polonice" przed laty ówczesny wiceprezes Wirtschaftskammer Wien, Ernst Graft.

Kiedy na obczyźnie zapychają się nam rury, psują instalacje elektryczne, mieszkanie woła o remont generalny - wtedy pora zawołać prawdziwego fachowca. Najprawdopodobniej będzie nim nasz rodak. Dlaczego tak się dzieje?

- Cóż nam przyjdzie
z licznych absolwentów uczelni, jeśli nie będzie komu zbudować porządnej łazienki? - tak wyraził ubolewanie pogarszającym się wizerunkiem rzemieślnika w Austrii Peter Haubner, sekretarz generalny Wirtschaftsbund, zapytany przez dziennikarkę „Kuriera" o opinię na temat sytuacji na austriackim rynku pracy. Pani redaktor pospieszyła z sugestią: Rynek przejęli polscy rzemieślnicy, którzy na czarno wykonują tę pracę taniej. Rozmówca przyznał, że owszem, ale zarazem pocieszył panią redaktor, że jakość znajdzie odbiorcę, innymi słowy, że austriacki fachowiec, o ile tylko takiego się znajdzie, zawsze będzie lepszy od Polaka.
Wywiad z Peterem Haubnerem zirytował mnie tak bardzo, że napisałam do redakcji „Kuriera" m.in. takie słowa: „Na czarno pracują i Polacy, i Austriacy. Jakże byłoby inaczej możliwe, że rodziny drobnych urzędników, korzystając z „pomocy dobrosąsiedzkiej", budują okazałe domy pod miastem. A opinia, że jakość znajdzie odbiorcę jest po prostu bezczelnością. Polscy rzemieślnicy są tak samo dobrzy jak austriaccy. W Austrii działa z dużym powodzeniem cała rzesza polskich przedsiębiorstw, a w niektórych dziedzinach, na przykład w branży szklarskiej, Polacy wiodą prym (70% okien w Niemczech i Austrii pochodzi z Polski). Denerwuje mnie takie czarno-białe przeciwstawianie innych krajów Austrii, w której jakoby ludzie lepiej pracują, a jedzenie ma lepszą jakość. To frazesy bez pokrycia".
Pani redaktor przeprosiła mailem, przyznała, i owszem, rację, lecz cała korespondencja w druku naturalnie się nie ukazała. Szkoda, bo może odezwaliby się też inni Austriacy korzystający chętnie z usług polskich fachowców...

Polski hydraulik,
elektryk, malarz, murarz czy mechanik samochodowy to w Austrii specjaliści bardzo poszukiwani i cenieni nie tylko przez rodaków na emigracji. My, mieszkający w Austrii Polacy korzystamy z usług „swoich" trochę dlatego, że łatwiej się dogadać, trochę dlatego, że korzystamy z rekomendacji znajomych, ale głównie jednak dlatego, że jakoś podświadomie czujemy, że „Polak potrafi" i już!
Z kolei nie mający rodzinnych koneksji z Polakami Austriak nawiązuje kontakt z polskim fachowcem zrazu przypadkowo: ot, w domu coś się zepsuło, austriacka firma przysyła pracownika - Polaka, który szybko i sprawnie wykonuje swoją robotę i niejednokrotnie wprawia w zdumienie zleceniobiorcę inwencją i niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. Takiego skarbu naturalnie z rąk wypuścić nie wolno i odtąd numer telefonu do „Herr Tadek" jest zawsze pod ręką. 

Pan Tadek
nie jest bynajmniej postacią fikcyjną, tylko autentyczną zaufaną Złotą Rączką mojej zaprzyjaźnionej austriackiej pary. Pan Tadek pojawił się u nich po raz pierwszy przed laty z ekipą miejscowych robotników budowlanych remontujących nowo kupiony dom pod Wiedniem. - Kiedy jego koledzy rozkładali ręce lub wzruszali ramionami, pan Tadek zawsze wiedział, co i jak należy zrobić, żeby działało. W kuchni wymyśliliśmy sobie takie nietypowe wykucie ściany na skos, szef długo i zawile tłumaczył, że „to się tak nie da", a pan Tadek stał za nim i tylko pokazywał za jego plecami na migi, żebyśmy się nie przejmowali i nie dyskutowali, że on, pan Tadek, wie jak to zrobić i zrobi, niech tylko szef pójdzie i zostawi mu robotę.
Jednym z podanych przykładów pomysłowości pana Tadka było użycie austriackich 10-groszówek jako podkładek pod śruby: oryginalnych zabrakło, sklep daleko, a zapas bezużytecznych dziś monet był pod ręką. Proste, genialne i... bardzo polskie rozwiązanie. Czyż nie?

Kogo zapytam,
Polaka czy Austriaka, wszyscy powtarzają to samo: nie ma to jak polski fachowiec! Pani Elżbieta wychwala pod niebiosa swojego mechanika samochodowego, pana Kazia, nie tylko dlatego, że dobrze pracuje, ale też dlatego, że ma zrozumienie dla jej kłopotów finansowych, naprawia na kredyt, a na czas koniecznej wielodniowej naprawy oddaje do dyspozycji nieodpłatnie „ersatz-auto" z własnego warsztatu.
Pan Jan opowiada o swojej awersji do mechaników samochodowych i zaznacza: - Dopiero całkiem niedawno znalazłem firmę austriacką, w której mój samochód robił – przypadek tak chciał - Polak. Pierwszy raz moje auto zostało potraktowane w sposób poważny i kompleksowy. Szukałem elektryka a znalazłem wszechstronnego mechanika, który jeśli czegoś nie wie, to czyta książkę, drąży temat i próbuje temat rozwiązać. Nie: „jakoś tam zrobię".
Kilka tygodni temu jednym z zakładów gastronomicznych w Wiedniu przestała działać klimatyzacja (naturalnie w upalny letni weekend): dwie wezwane firmy austriackie nie potrafiły wykryć przyczyny usterki. Naprawił ją Polak, polecony telefonicznie przez rodaków.

Czym różni się
polski fachowiec od austriackiego? - pytam pana Waldemara, szefa firmy budowlanej w Dolnej Austrii. - Polscy fachowcy są otwarci na różne rozwiązania, nie boją się wyzwań. Polak stara się robić i myśleć w sposób otwarty. Austriacki fachowiec jest z reguły wąsko wyspecjalizowany czyli „ograniczony" i jeśli robi elektrykę, to robi tylko elektrykę, reszta go nie interesuje. - Inna rzecz, że nawet nie może! Duże firmy budowlane są skazane na wąską specjalizację już choćby dlatego, że poszczególne prace są rozliczane według różnych stawek, których zleceniobiorca musi się trzymać. Do każdego zadania przychodzi więc inny specjalista, czas płynie, a koszty rosną.
Rozmawiamy też o cytowanym wywiadzie z Peterem Haubnerem, sekretarzem generalnym Wirtschaftsbund i o tezie, że polscy fachowcy opanowali austriacki rynek pracy, bo są tańsi i pracują na czarno.
Pan Waldemar śmieje się: - Austriackich fachowców w branży budowlanej jest bardzo mało, po prostu dlatego, że jest to zbyt ciężki zawód, żeby Austriak był zainteresowany pracą w tym zawodzie. Żeby zarobić w tej branży godziwe pieniądze, trzeba wytrzymać tempo przy wykonywaniu pewnych robót. Poza tym trzeba być elastycznym. A na to mogą sobie pozwolić tylko małe, kilkuosobowe firmy.

Polskie Złote Rączki
funkcjonują przede wszystkim właśnie w małych firmach, które działają w ten sposób, że przyjmują zlecenie wyremontowania mieszkania w dwie - trzy osoby i robią tak zwane „wszystko".
Taką małą, trzyosobową firmę prowadzi pan Andrzej. Jest rozchwytywany zarówno przez Polaków jak i Austriaków. Kogo woli jako zleceniodawcę? - pytam i zaskoczona słyszę, że... Austriaków. Pan Andrzej tłumaczy: - z Austriakami człowiek umawia się konkretnie na cenę i zakres usług, a Polacy lubią dodawać zachcianki już w trakcie przeprowadzanych prac. Wiąże się to trochę z tym, że Austriak postrzega swoje domostwo jako funkcjonalne miejsce do spania i jedzenia. Z reguły zamawia białe ściany i szarą podłogę, a w łazience najprostsze kafelki. Polak natomiast lubi „pałacowe wnętrza", przywiązuje wagę do wyszukanych szczegółów: tu chce półeczkę, tu wykusz, tu wzorek, kombinuje z farbami. Ale na szczęście większość moich klientów to Austriacy. Oni naprawdę garną się do polskich fachowców, bo wiedzą, że jak mają kłopot, to „przyjdzie Polak i coś wymyśli".
Na moje pytanie czy jest praca, której by się nie podjął, odpowiada: Żadnej pracy się nie boimy. W razie potrzeby dzwonię do zaprzyjaźnionego specjalisty. Jesteśmy w stanie zrobić wszystko, choć nie wszystko możemy. Bariery tworzą austriackie przepisy a nie nasze umiejętności i doświadczenie. To jest powód, dlaczego pewne rzeczy robimy, nazwijmy to, nieoficjalnie.
Pytam pana Waldemara czy spotkał się u Austriaków z uprzedzeniami wobec polskich rzemieślników. - Z uprzedzeniami właściwie to nie - odpowiada pan Waldemar - ale z nieufnością na początku to tak. Klienci mają wręcz swoich ulubionych pracowników. Proszą konkretnie o pana Krzysia czy pana Roberta. Bo ten człowiek już pracował u niego wielokrotnie, więc chce znowu jego. Bo mu ufa. Nawet jak mu proponuję innego, bo myślę, że do tej akurat pracy nadałby się lepiej kto inny, to zleceniodawca woli tego „swojego", bo pan Krzysiu zrobi mu wszyściuteńko tak jak będzie chciał.

Nie jest możliwe
określić, jak duża jest rzesza polskich Złotych Rączek w Austrii, ponieważ nawet jeśli dana firma ma wyłącznie polską „obsadę", to zarejestrowana jest w austriackich strukturach. W dodatku urodzeni nad Wisłą pracownicy często mają już austriackie obywatelstwo i nie dają się wyodrębnić żadną kategorią statystyczną. Boleje nad tym między innymi Wydział Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady Polskiej w Wiedniu, który z przedsiębiorczości i talentów polskich rzemieślników na obczyźnie może być dumny tylko teoretycznie, bo nie sposób ująć ich w jakiejkolwiek ewidencji.
Sporadycznie więc i raczej przez przypadek dowiadujemy się mile zaskoczeni, że również potężne przedsiębiorstwa, a nie tylko drobne zakłady usługowe, prowadzone są przez Polaków. Kiedy zagadnęłam pana Waldemara w sprawie polskich okien, które zdominowały rynek w Austrii, i próbowałam się dowiedzieć, jakie jeszcze materiały wykończeniowe sprowadza z Polski, usłyszałam, że generalnie bazuje na bardzo dobrych jakościowo i korzystnych cenowo produktach austriackich. - Mimo to mogę powiedzieć, że kupuję u Polaków, ponieważ zaopatruję się w hurtowni bardzo dużej firmy, a tę firmę prowadzą nasi rodacy!
We wspomnianej wyżej rozmowie z „Poloniką" Ernst Graft, wiceprzewodniczący Wirtschaftskammer Wien, stwierdził kilka lat temu: - Ten trening, który przeszli Polacy w czasach komunizmu, gdy wszystko trzeba było zorganizować, załatwić, wywalczyć, sprawił, że jest to naród świetnie przygotowany do walki nie tylko o przeżycie, ale i o sukces w całej Europie.

 

Dorota Krzywicka - Kaindel, Polonika nr 236, wrzesień 2014

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…