Mieszko, wiedeński fiakier z Krakowa

Wystarczy na postoju dorożek pod katedrą św. Szczepana spytać o Mieszko, polskiego fiakra. Fot. Anita Sochacka

Mieszko, wiedeński fiakier z Krakowa

O tym, kto może otrzymać licencję fiakra, końskiej emeryturze, dociekliwych pytaniach turystów oraz werbalnych atakach obrońców koni, rozmawiamy z miłośnikiem tych zwierząt i fiakrem wiedeńskim, Mieszkiem z Krakowa.

Spotykamy Pana na postoju dorożek opodal katedry św. Szczepana. Jak to się stało, że krakowianin został wiedeńskim fiakrem?
Przez przypadek, mówiąc szczerze. Z zawodu bliżej mi do mechanika lub spawacza. Kilka lat temu wraz z narzeczoną sprowadziliśmy się do Wiednia i niedługo potem szukałem parkingu dla swojego samochodu. Zagadałem jednego wieczoru dość przypadkową osobę, która mnie skierowała do… stajni, gdyż właściciel parkingu, na którym stałem, miał stajnię. Po dłuższej z nim rozmowie, nie tylko o parkowaniu, zdecydowałem się na przyjęcie jego propozycji, która brzmiała uczciwie: on zapłaci mi licencję dorożkarską, a ja spróbuję u niego zawodu. Nie od dziś wiadomo, że w branży tej brakuje personelu, nie tylko ze względu na specyficzne warunki i czas pracy, ale i nieustanną krytykę osób postronnych, na jaką jest się codziennie narażonym.

Mam szczęście robić to, co kocham, wraz z ludźmi o podobnych wartościach. Fot. Anita Sochacka

Dorożkarstwo miewa aktualnie nienajlepszą prasę w Polsce, jak to jest w Wiedniu?
– Bywa, że pod katedrę przychodzą też ludzie wyłącznie w tym celu, by nas obrażać, ludzie, którzy mają małe pojęcie o koniach, ale obrzucają nas epitetami. Nierzadko zdarza się turysta-rodak, który chyba ma przed oczami obrazki spod Morskiego Oka. Nie mogę się wypowiadać na temat tego, jak te usługi uregulowane są w Polsce. Wiem, że  tutaj nikt nie prowadziłby firmy dorożkarskiej bez odpowiednich papierów – przy czym strona prawna jest bardzo drobiazgowo kontrolowana przez urzędników – czy bez zapewnienia zwierzętom odpowiednich warunków, gdyż kontrole higieniczno-sanitarne są niemal na porządku dziennym.

Jest Pan jedynym polskim fiakrem w Wiedniu?
– Nie, w sumie jest nas trzech, a może i czwartego można się doliczyć, tyle że on zaczynał jakieś 30-40 lat temu i teraz rzadko tu bywa. Przystaję na Placu św. Piotra. Oprócz mnie jeżdżą ojciec i syn, ale też w innej części miasta. Syn nosi imię Gniewko, więc żartujemy, że Mieszko z Krakowa i Gniewko z Pomorza spotkali się w Wiedniu.

Jakich klientów najczęściej Pan wozi? Czy jeździcie trasą stałą czy według indywidualnego życzenia?
– Naturalnie każdy turysta z każdej strony świata jest indywidualny, ale zwykle jeździ się trasami ustalonymi przez miasto, trwającymi 20, 40 lub 60 minut. Tłumaczę klientom, że 20-minutowa runda daje zaledwie smaczek przejażdżki, natomiast gdy chce się bliżej poczuć miasto, lepiej wybrać rundę 40-minutową. Godzina jest z kolei dla tych, którzy chcą porozmawiać, dopytać więcej, dogłębniej poznać miasto. Koszt godziny to 140 euro, 40 minut – 105 euro, a 20 minut – 60 euro. Jednocześnie dorożką może podróżować do pięciu osób.

Jakie obowiązki ma dorożkarz wobec koni?
– Konie muszą się poruszać niezależnie od tego, czy jest praca, czy nie. Faktycznie dla konia jest to zajęcie sezonowe, gdyż w ciągu roku prawdziwej pracy jest kilka tygodni. Szczyt przypada oczywiście na Wielkanoc, przy lepszej pogodzie w weekendy, wakacje – sezon urlopowy dla większości oraz okres od świąt Bożego Narodzenia do Nowego Roku. Następnie do Wielkanocy niewiele się dzieje. Ale z końmi poza sezonem trzeba jeździć na pusto, spacerować, by nie straciły rutyny, by utrzymały muskulaturę, kondycję, i dla ich zdrowia. Wiele koni hodowanych hobbystycznie na tym cierpi, gdyż ujeżdżane są raz-dwa razy w tygodniu i mają zbyt mało ruchu. A ten ruch został im wprasowany w naturę przed tysiącami lat, inaczej nie funkcjonują. U koni dobrze odżywianych i pozostawionych w stanie spoczynku przez kilka dni, po czym zaprowadzonych do pracy, dochodzi do tzw. mięśniochwatu (sztywność mięśni kończyn tylnych, chwiejny chód, pocenie się, drgawki), zwanego potocznie chorobą poświąteczną, ponieważ w mięśniach odkłada się glikogen, rozkładający się w kwas mlekowy. W normalnych warunkach koń neutralizuje go podczas ruchu. A ten należy koniom codziennie zapewniać. 

Z prawdziwą fascynacją opowiada Pan o koniach. Od dawna ta miłość?
– Tak naprawdę od dziecka. Mama wysłała mnie, jeszcze dzieciaka, podczas wakacji na kilkutygodniowy obóz konny. Każdy dostał pod opiekę konia do czyszczenia i do jeżdżenia, więc od bardzo wczesnych lat nie miałem blokady. Wielu ludzi czuje strach czy respekt przed zwierzęciem. Jest przed czym, trzeba przyznać. Ale dzięki doświadczeniom z dzieciństwa mogłem podjąć się pracy tutaj. Przez te trzy lata na dorożce powoziłem ze 130 koni. Z każdym koniem buduje człowiek więź, niekiedy szczerą i głęboką. Wtedy z całą świadomością mówi się: to moje konie. Chociaż te „moje konie”, zwłaszcza Brando i Paulo, pochodzące z Polski 4-latki, którymi aktualnie jeżdżę, do mnie nie należą, lecz do właściciela firmy. Mam jednak to szczęście robić to, co kocham, wraz z ludźmi o podobnych wartościach, bo prócz umiejętności i doświadczenia konieczne jest serce do pracy z tym zwierzęciem. Mogę śmiało przyznać, że z końmi spędzam więcej czasu niż z rodziną.

Mogę śmiało przyznać, że z końmi spędzam więcej czasu niż z rodziną… Fot. Anita Sochacka

Jak wygląda organizacja usług dorożkarskich w Wiedniu?
– Aktualnie jest 20 prywatnych firm dorożkarskich, co się przekłada na 60 fiakrów obsługujących klientów codziennie w szczycie sezonu. Trasy przebiegają przez pierwszą dzielnicę miasta, pałac i ogród Schönbrunn, cmentarz Zentralfriedhof oraz Prater. 10 lat temu powozów było 140. Okres covidu przyczynił się do upadku wielu firm i mimo że uzyskały one od miasta pomoc, do teraz są zadłużone po uszy.

Zawód dorożkarza jest licencjonowany?
– Żeby móc się tym trudnić, należy posiadać dwie licencje: tzw. brązową odznakę Austriackiego Związku Sportów Końskich oraz licencję fiakra. Tę pierwszą mogą otrzymać po zdanym egzaminie nawet szesnastolatkowie. Mając prawo jazdy kategorii B można się z tą licencją poruszać w ruchu ulicznym, z tym, że jeszcze bez pasażerów. Licencja fiakra to prawdziwy egzamin komisyjny, zdawany w obecności przedstawicieli magistratu, specjalistów od dorożek, weterynarzy i policji. Po zdaniu części teoretycznej – czyli wiadomości z zakresu szkieletu, stawów, budowy kopyta, chorób, oraz testu, jak się zachować w określonej sytuacji na ulicy, jak i wiedzy o historii, architekturze i ciekawostkach z Wiednia – następuje część praktyczna: rundka po mieście z egzaminatorami. Przykładowe pytanie z teorii: jakie ulice, zabytki, pomniki i atrakcje turystyczne mija się podczas 40-minutowej rundy jadąc z postoju (Standplatz) np. na Plac św. Michała. Ale dla bardzo wnikliwych i ciekawskich turystów to zbyt podstawowa wiedza, samemu należy się doszkolić w tym zakresie. Nierzadko padają pytania: a kto tu mieszkał i kiedy, jak to miejsce dawniej wyglądało, czemu część murów katedry jest z zewnątrz czarna, a część w kolorze piasku. 

Jakie jeszcze niecodzienne sytuacje się zdarzają?
– Najbardziej dociekliwi są turyści z Indii, którzy pytają o wszystko: jakie to jest wysokie, jakie to jest stare, ile to waży. Europejscy klienci zwykle pytają o pozwolenie, zanim się usadowią czy czegoś dotkną. Z kolei mieszkańcy Dalekiego Wschodu – Chińczycy, Japończycy czy Koreańczycy, w pięć minut rozkręcą dorożkę. Raz przy padającym deszczu i rozłożonym dachu nagle dorożka się otwiera, bo okazało się, że klienci postanowili trochę pomajstrować. Aktualnie jest dużo Rosjan i Ukraińców. Bywają sytuacje, gdy wiozę ukraińskich turystów, a dla kontrastu na Placu św. Szczepana odbywa się demonstracja poparcia dla Ukrainy, połączona ze zbiórką pieniędzy dla ofiar wojny.  

Jak wygląda przyuczanie konia do zawodu?
– Są różne szkoły, lecz generalnie przyjęło się zasadę, że prowadzi się jednocześnie albo dwa nowe, czyli w tym samym czasie przyjęte konie, albo dwa młode lub będące w podobnym wieku młodziki. Bywa też, że młody wyjątkowo dobrze dogaduje się ze starszym, więc ustawia się je razem, by młody podpatrzył sobie zachowania starszego. W razie konieczności będzie przez niego strofowany, np. przez podgryzienie. Jednak każdy koń, jak każda istota, jest indywidualnym charakterem. Najważniejsze jest, by koń czuł pewność i spokój. Koń jako zwierzę niezwykle czułe odbiera sygnały i wyczuwa stan emocjonalny woźnicy: jeśli ten jest nerwowy, koń też taki się stanie, przejmuje nerwowość, jest pełen strachu.

Dorożki od stuleci podążały ulicami miasta, ale dopiero niewiele ponad dwie dekady temu do głosu doszli przeciwnicy tych usług.
– Obrońcy zwierząt nie chcą z nami konstruktywnie rozmawiać, mimo że zapraszamy ich do odwiedzenia stajni, w których trzymane są konie. Na co dzień ważna jest rutyna, w której żyją konie, na tym buduje się atmosferę spokoju, nie ma przemocy wobec konia. Działamy na podstawie skrupulatnie sformułowanych przepisów prawnych i weterynaryjnych. Zasady działalności szczegółowo określa miasto: konie mają być jeżdżone do 4 dni w tygodniu, muszą raz do roku jechać na urlop, mają mieć zapewnioną emeryturę, przy czym nie wolno kierować  ich na ubój. Na urlop wysyłamy nasze konie do znanej nam od wielu lat stadniny na Węgrzech, gdzie mają do dyspozycji pełen zieleni wielohektarowy obszar, po którym swobodnie się poruszają. Emerytura też jest związana ze spokojem, pełnowartościowym jedzeniem i opieką weterynaryjną na stare lata. Dla koni wciąż pracujących dwa razy do roku odbywają się badania weterynaryjne, podczas których decyduje się o tym, jak długo koń może pracować. Zdecydowanie częściej odbywają się na różnych postojach niezapowiedziane kontrole służb weterynaryjnych w liczbie 2,5 tysiąca rocznie, a policyjne kontrole licencji i trzeźwości to niemal codzienność.

Kolorystyka i elementy dekoracyjne samych powozów są różnorodne, jednak styl pozostaje ten sam.
– Dorożki są własnością prywatną, ale większość z nich to przedmioty historyczne, poddane renowacji. Najstarsza wciąż jeżdżąca ma 260 lat. Z części oryginalnych zachowało się około 30–40 procent – niegdyś drewniane koła zastąpiły metalowe, a hamulce są nowej generacji. Mimo to ta dorożka jest zabytkiem. Ja z kolei poruszam się dorożką o 150-letniej historii. Jest też spora liczba nowo wybudowanych dorożek, co ciekawe – przez znaną i cenioną polską firmę Glinkowski Sp. z o.o. z Gostynina, największego producenta bryczek konnych na świecie.

Proszę opisać swój dzień pracy.
– W tej pracy najpiękniejsze i najciekawsze jest to, że nie ma dwóch takich samych dni, dwóch takich samych przejazdów, dwóch takich samych klientów. Do stajni wchodzę rano o godzinie ósmej, zabieram papiery dorożki, licencje, książki, papiery końskie. Sprawdzam stan techniczny i czystości dorożki, stan naładowania baterii, gdyż dorożki są podświetlane od dołu, mają światło przednie i wsteczne. Następnie przychodzę do koni, przechadzam się po całej stajni, witam się z każdym koniem, nawet psem czy kotem. Podchodzę do młodych koni, które w większości są z Polski, dzięki czemu doskonale się rozumiemy i możemy szybciej zbudować więź i zaufanie. Poczęstuję niekiedy kawałkiem jabłka, marchewki, ananasa czy banana, tak od serca, by zwierzę się ucieszyło. Czyszczeniem koni zajmuje się szefowa, która każdego musi dotknąć, sprawdzić, czy się nie skaleczył podczas nocnego odpoczynku. Następnie ubierana jest uprząż.
Są dwa typy uprzęży. W Austrii ciągnie się ona przez klatkę piersiową konia, ale bywa też uprząż skrojona indywidualnie na miarę konia, droższa, jakiej używa się w Polsce. Koszt używanej uprzęży to 2–3 tys. euro, koszt nowych lejców z doskonałej jakości skóry to wydatek 900 euro. Muszą wytrzymać odpowiednie obciążenia, bo tu, w Wiedniu, jeździ się końmi ciepłej krwi, mniejszymi pociągowymi o masie 600–750 kg, które nie budują dużej masy mięśniowej. Nie ma to porównania do tego, co konie robiły 100 lat temu i jakimi ciężarami były obciążane. Dla przykładu, tramwaje konne to był ciężki wagon z kilkudziesięcioma osobami na pokładzie.

Zatem po założeniu uprzęży jedziemy dorożką do pracy. Pod ogonem znajdują się przymocowane do dorożki skórzane worki, do których konie się załatwiają w ciągu dnia. Na placu postojowym jest osoba odpowiedzialna za opróżnianie na bieżąco tych worków, podawanie koniom wody, czyszczenie placu. W porze posiłku zawieszam koniowi na głowie worek z karmą, on sobie go kładzie na sztandze i wyjada. W zimie, gdy temperatura spada znacząco, zaczynamy przykrywać konie, ale też nie za wcześnie, aby nie zaburzyć naturalnego cyklu budowania indywidualnej odporności na zimno przez wymianę sierści na zimową. Z kolei podczas upałów, konie, które mają inną temperaturę ciała niż nasza, mogą podnieść ją nawet do 43–44 stopni. Zatem chodzenie stępa podczas 30-stopniowych upałów nie powoduje nadmiernego pocenia się. Po dniu pracy wracamy do stajni późnym wieczorem. Po myciu i smarowaniu koni, oczyszczeniu dorożki nadchodzi rytuał na dobranoc, kiedy zamienię dwa słowa z tym lub innym koniem. Sam nierzadko dopiero po północy kładę się spać.  

Czy to intratny zawód?
– Nie zarobi się tu kokosów, raczej szybciej straci włosy na głowie. Jest stres, gdyż odpowiada się przez cały dzień za dwa konie, a dookoła ludzie: turyści, zwłaszcza dzieci, które chcą podejść i dotknąć zwierzę, ale i obrońcy koni, a nasi krytycy. Myślę, że jako spawacz, przy liczbie godzin, jaką temu zajęciu poświęcam, miałbym zarobki w podwójnej wysokości.

Towarzyszy Pan pasażerom w ich wędrówkach po Wiedniu. Jest Pan ich przewodnikiem i świadkiem prywatnych, niekiedy intymnych chwil. Które sytuacje zapadły Panu w pamięć?
Byłem świadkiem oświadczyn w dorożce, przyszły pan młody miał dużą tremę. To była bardzo uroczysta chwila. Pamiętam też, gdy z prośbą o szczególnie piękną, powolną jazdę alejkami parku w Schönbrunn zwróciła się do mnie córka pewnego mocno wiekowego i schorowanego pana. Okazuje się, że dopiero co, i to na własną prośbę, wyszedł ze szpitala i miała być to jego ostatnia podróż życia. 

Jak można się z Panem umówić na przejażdżkę w Wiedniu?
– Wystarczy na postoju dorożek pod katedrą św. Szczepana spytać o Mieszko, polskiego fiakra. Wszyscy mnie tu znają.

Rozmawiała Anita Sochacka, Polonika nr 303, lipiec/sierpień 2024

Ten lekki jedno- lub dwukonny, czterokołowy pojazd zaprzęgowy do przewozu 1–4 pasażerów, zwany dorożką lub fiakrem (potocznie również dryndą), pojawił się początkowo we Francji w latach 40. XVII w., a w XIX w. zawitał do Rosji. Wyposażony jest w składany dach nad częścią pasażerską, natomiast przednie siedzenie (kozioł), przeznaczone dla powożącego, było zwykle odkryte.

Nazwa fiacre pochodzi od żyjącego w VII w. św. Fiakriusza z Brie, którego imię nosiła Gospoda pod św. Fiakriuszem (Hotel de Saint Fiacre) przy rue St. Martin w Paryżu. Tu w 1645 roku Nicholas Sauvage, właściciel paryskich powozów do Amiens, postanowił założyć firmę, w której konie i powozy miały stacjonować w Paryżu i stąd być wynajmowane. Czteroosobowe powozy wynajmował za 10 soli za godzinę. W ciągu 20 lat przedsiębiorstwo przekształciło się w pierwszy ogólnomiejski system transportu publicznego les carossses à 5 sols („powozy za 5 soli”). Na szyldzie zajazdu widniał wizerunek świętego, który stał się patronem przewoźników i taksówkarzy. Nazwa dorożka powstała w Warszawie i jest spolszczeniem rosyjskiego słowa darożka, oznaczającego opłatę za przejazd konnym zaprzęgiem, jaki na początku XIX w. wprowadzono w Sankt Petersburgu w charakterze komunikacji miejskiej.

W Polsce na terenach byłego zaboru rosyjskiego i pruskiego dorożkami nazywano wszystkie pojazdy o kształcie powozu, natomiast na terenach dawnego zaboru austriackiego te częściej zwane były fiakrami. Wraz z upływem czasu wersja warszawska upowszechniła się również w Galicji. Co ciekawe, dorożki w Polsce do lat 50. XX w. posiadały tablice rejestracyjne.

 

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU