Prawdziwy Heuriger

Koniecznie odwiedźcie prawdziwy Heuriger! Fot. Pixabay

Prawdziwy Heuriger

Kiedy powoli schodzi z nas wakacyjna opalenizna, kiedy słoneczne, ale chłodne poranki zmuszają do wyciągnięcia z lamusa ciepłej kurtki, kiedy czyhają już na nas jesienne smuteczki, wtedy... tak wtedy koniecznie wybierzmy się w weekend do Heurigera!

Ale uwaga! Oczywiście nie do jednego z tych na okrągło przez cały rok otwartych i wypindrzonych lokali na Grinzingu, gdzie ceny słone i gdzie na stołach leżą wykrochmalone obrusy, kelnerki zadają szyku w eleganckich „dirndlach”, w kuchni smażą się sznycle, a wyszynk obejmuje wina skupowane w bliższej lub dalszej okolicy. Jeśli w dodatku, rzuciwszy okiem na jadłospis, widzimy tam piwo i – o zgrozo! – kawę, opuszczamy czym prędzej taki lokal, bo w tym przypadku nazwa „Heuriger” to zwykły pic na wodę i bujanie gości. W prawdziwym Heurigerze nie uświadczysz żadnych sznycli z frytkami, o piwie nie wspominając.    

Brettljause – podana na drewnianej desce „męska” porcja wyrobów wędliniarskich, fot. Chhristoph Kaindel

Prawdziwy Heuriger to taki, w którym właściciele winnicy kilka razy do roku oferują wyłącznie przez siebie wyprodukowane wino i własne wyroby wędliniarskie. Wyroby te poda ci z dumą sam producent, czyli gospodarz, jego żona lub teściowa czy matka. Niewykluczone, że do roboty zaprzęgnięto także dzieci, które kelnerują przejęte niezmiernie taką dorosłą rolą. Najczęściej podział pracy w rodzinie jest taki: panie odpowiedzialne są za przygotowanie oferty kulinarnej, począwszy od peklowanych po domowemu szynek, poprzez pasty jajeczne i serowe, na słodkich wypiekach (to najczęściej domena babć) skończywszy. Panowie zaś produkują wina i wódki, przy czym niemal zawsze za pędzenie śliwowic i innych „obstlerów” oraz „Trebener” (wódki produkowanej z wytłoków winogronowych, czyli czegoś w rodzaju miejscowej grappy) odpowiada senior rodu, czyli dziadek. Ilekroć zamawiamy butelkę „na wynos”, obserwuję potem dumnie kroczącego przez podwórko do piwniczki starszego pana, który osobiście przynosi wyrób i stawia go na stole, obrzucając nas spojrzeniem pełnym uznania i poczucia wartości swojego produktu. Ściany lokalu zdobią nierzadko oprawione w ramki dyplomy i nagrody zdobyte przezeń na wystawach i targach. Produkty „heurigerskie” są tak bardzo domowym wyrobem, że niekiedy nie posiadają nawet drukowanych etykiet: napisana flamastrem na korku od butelki litera „Z” oznacza na przykład „Zwetschke”, czyli śliwowicę. Natomiast „10” na butelce białego wina oznacza Grüner Veltliner 2010. Tę „Dziesiątkę” u pewnego Heurigera w okolicy Tulln zareklamowała mi gospodyni jako jej absolutnego faworyta. Spróbowałam i… od tej pory nie smakuje mi żadne inne wino! A tymczasem zasoby „Dziesiątki” się skończyły, a „Jedenastka” i „Dwunastka” jednak „Dziesiątce” nie dorównują. Gospodyni pocieszyła mnie jednak, że lato było tego roku takie, że kto wie, czy „Trzynastka” nie zakasuje „Dziesiątki”. Zobaczymy więc najbliższej wiosny!

W prawdziwym Heurigerze właściciele oferują wyłącznie przez siebie wyprodukowane wino. Fot. D. Krzywicka-Kaindel

        Prawdziwy Heuriger otwarty jest tylko kilka razy w roku i – niestety, niestety – bardzo krótko, około dwóch tygodni. System ten funkcjonuje tak, że właściciele winnic z danej okolicy umawiają się, kiedy kto będzie miał otwarte, i sporządzają kalendarz na cały rok. Warto się zresztą w taki kalendarz zaopatrzyć albo przed wyruszeniem na wieś rzucić okiem do Internetu (wyszukać „Heurigenkalender”, ewentualnie dodając pożądaną okolicę, na przykład „Tullnerfeld” albo „Baden” lub ogólniej: „NÖ”, czyli Niederösterreich). Gospodarstwo, w którym akurat jest „Ausg’steckt”, wywiesza nad bramą wjazdową na podwórko wianek albo wiązkę jedliny: możemy to traktować jako zaproszenie: wejdźcie, ugościmy was czym chata bogata!

            Zależnie od pogody smakołyki domowego wyrobu serwowane są albo na ustawionych na podwórku długich drewnianych stołach, albo pod dachem: często w zaadaptowanej do tego celu stodole albo suterenie. Goście to z reguły bywalcy: przede wszystkim sąsiedzi i przyjezdni z okolicznych wsi, tak więc gospodarze, podawszy zamówione porcje, niejednokrotnie przysiadają się do przybyłych na ploteczki. Oczywiście zjawiają się tu i goście z miasta, czyli z Wiednia: o ile zabłąkali się tu po raz pierwszy, to na pewno patrzą z niedowierzaniem na ceny: kieliszek wina – dwa euro, a za cztery – Brettljause, czyli podana na drewnianej desce spora „męska” porcja wszelakich wyrobów wędliniarskich: szynki peklowanej i wędzonej, pieczeni na zimno, salcesonu i krwawej kiszki, boczku i pasztetu – naturalnie wszystko domowej roboty, do tego chrzan, maleńkie cebulki, pepperoni i ogóreczki z octu… No po prostu palce lizać! A kto na mięso nie ma ochoty, może zamówić talerz past serowych i jajecznych… Albo owczy twarożek z cebulką i oliwą z pestek dyni… Mmm… Mój ulubiony Heuriger ma w karcie nawet chleb własnej roboty i to w dwóch gatunkach: zwykły i z dodatkiem orzechów włoskich.

            Tradycja „heurigerska” sięga XVIII wieku. Zawdzięczamy ją dekretowi cesarza Józefa II, który w sierpniu 1784 roku zezwolił właścicielom winnic na sprzedaż wyrobów własnej produkcji: win, moszczu, soków, wędlin, serów, domowych ciast itp. – bez dań na gorąco! Ta zasada obowiązuje do dziś. Nazwa „Heuriger” oznacza tyle co „aktualny, tegoroczny” i świadczy, że gospodarstwo serwuje młode wina. I właśnie akurat teraz – w jesienne weekendy, od końca sierpnia do 1 listopada – Heurigery oferują dodatkowo fermentujące wino, czyli „Sturm”: rzecz jak wiadomo smakowita, ale i zdradziecka. Bo specjał ten smakuje jak słodki soczek z bąbelkami i pijąc, mamy wrażenie, że alkoholu to tam raczej nie ma. A tymczasem młode jak to młode: nie tylko, że musi się wyszumieć, ale i jest nieobliczalne, bo poziom alkoholu w takiej „świeżyźnie” zmienia się z dnia na dzień. Dla tych co za kółkiem pozostaje więc jedynie G’spritzter, czyli szprycer z wina i wody sodowej. No i oczywiście talerze pełne aromatycznych przekąskowych pyszności.    

Heurigery znajdziemy wszędzie tam, gdzie w Austrii są winnice… Fot. Polonika

  Heurigery znajdziemy wszędzie tam, gdzie w Austrii są winnice, a więc przede wszystkim w Dolnej Austrii, Burgenladzie i Karyntii, a także w Wiedniu i południowej Styrii. Jadąc autem przez podwiedeńskie okolice, warto mieć oczy otwarte na przydrożne szyldy, kto ma akurat „Ausg’steckt”, i kierować się według nich. Nie pożałujecie! A gdy wam jakiś Heuriger szczególnie przypadnie do gustu, nie omieszkajcie podać gospodarzowi swój adres: będziecie zawiadamiani każdorazowo kartką pocztową, drukowaną na powielaczu, ale też niekiedy pisaną ręcznie, że od wtedy do wtedy mamy otwarte, zapraszamy… Dajcie się skusić!

Dorota Krzywicka-Kaindel, Polonika 225.

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU