Recepta na szczęście
Jak znaleźć swoje miejsce w nowym świecie? Jest kilka czynników warunkujących szczęście na emigracji i sztuką jest dobrze je zbalansować. Nie jest może najlepszą metodą powiedzieć sobie: „Wyjadę teraz na 10 lat na zarobek, a potem będę prowadził szczęśliwe życie”. Pewnych rzeczy nie należy odkładać – wyjaśnia mieszkający w Wiedniu dr Mirosław Jan Lubecki, lekarz i psycholog, znany również jako Dr. Happinnes. Autor książki „7 S of Well-Being”, w której szuka odpowiedzi na pytanie, jak można żyć zdrowo i szczęśliwie, niezależnie od miejsca, w którym się mieszka.
Czy jest Pan szczęśliwym człowiekiem?
– Jak najbardziej uważam się za człowieka szczęśliwego.

Jak definiuje Pan szczęście?
– W języku polskim pojęcie szczęścia używane jest co najmniej w dwóch kontekstach. Mówimy np. dzisiaj miałem szczęście, bo znalazłem 5 euro, w sensie, że coś niespodziewanego się przytrafiło, co nam odpowiada. Gdy jednak zastanawiamy się nad tym, czy jesteśmy szczęśliwi, to mamy bardziej na myśli poczucie generalnego, głębokiego zadowolenia z życia, podejmowanych decyzji, życia rodzinnego, zawodowego, sytuacji finansowej i mieszkaniowej, jak i realizacji celów osobistych. Na kwestię szczęścia należy patrzeć w tym szerszym kontekście.
Życie pokazuje, że nie każdy zawsze i wszędzie może czuć się szczęśliwym. Niektóre uwarunkowania – chociażby materiał genetyczny czy środowisko, z którego się pochodzi – są niezależne od człowieka.
– To prawda, że nie na wszystko mamy wpływ w życiu. Ważne jest, by zaakceptować, że pewne rzeczy są nam dane, np. poprzez materiał genetyczny rodziców. Niektórzy żartują, że najważniejszą decyzją w życiu jest wybrać sobie dobrych rodziców. Zatem otrzymujemy pewne skłonności, cechy charakteru, budowę ciała, cechy fizyczne, preferncje, skłonność do niektórych schorzeń itp. Niebagatelne znaczenie mają środowisko, atmosfera domu, w którym się wychowujemy, wsparcie bądź krytyka otrzymywane ze strony najbliższych. Na te czynniki mamy bardzo ograniczony, nierzadko zerowy wpływ. Sytuacje i zdarzenia losowe, jak choroby, wypadki, epidemie czy kataklizmy, to również kwestie od nas niezależne. Fakty te należy zaakceptować i zrozumieć, że każdy z nas ma pewien bagaż doświadczeń, nie zawsze miał idealnych rodziców i najlepsze warunki w procesie wychowania.
Warto zdać sobie sprawę z tego, że nie tylko nam się przytrafiają przeciwności losu i skoncentrować się – zarówno w myśleniu, jak i działaniu – na aspektach, które od nas zależą. A tych jest wystarczająco dużo: planowanie, codzienne rutyny, kształtowanie nawyków, dbanie o ciało i psychikę oraz wiele innych. To nam daje poczucie sprawczości i w efekcie większego zadowolenia z siebie.
Emigranci stanowią szczególną grupę osób, gdyż wyjechali z kraju właśnie za szczęściem. Częstym powodem współczesnej polskiej emigracji jest chęć poprawienia swojej sytuacji materialnej. Stare pytanie: czy pieniądze dają szczęście?
– Nie zawsze w pogoni za szczęściem udaje się to szczęście złapać. Owszem, bywa że powiedzie się w kontekście finansowym, a finanse są zdecydowanie jednym z podstawowych wymiarów życia. Mówi się potocznie, że pieniądze szczęścia nie dają, co tylko połowicznie jest prawdą, gdyż bez pieniędzy trudno jest być szczęśliwym. Prowadzone od lat badania w różnych ośrodkach europejskich pokazują, jaki pułap finansowy należy osiągnąć, by odczuwać satysfakcję finansową i zadowolenie: to około 2,5 tys. euro miesięcznie na członka rodziny. Co ciekawe, nadwyżka finansowa powyżej tej granicy nie powoduje już wzrostu poczucia szczęścia. To dowód na tezę, że pieniądze są tzw. elementem higienicznym, czyli jak ich nie ma, to odczuwamy ich brak, natomiast jak są na co dzień w więcej niż wystarczającej ilości, to już nie stanowią źródła dodatkowej satysfakcji.
Część osób emigrujących zapomina, że pieniądze nie są jedynym elementem, który buduje poczucie zadowolenia z życia. Znam przypadki ludzi, którzy wyszli faktycznie z biedy, z przykładowej rodziny wielodzietnej z Podkarpacia, gdzie podstawowe potrzeby nie były zaspokajane, a brak finansów dokuczliwy. Następnie na emigracji osiągnęli stabilność finansową czy nawet zamożność, ale niekoniecznie przełożyło się to na głębokie zadowolenie z życia, gdyż okazało się, że wykluczenie, samotność doskwierają im na co dzień. Zasobność finansowa nie jest w stanie zrekompensować innych potrzeb człowieka.

Jakimi metodami można w warunkach emigracyjnych zadbać o dobre samopoczucie i równowagę wewnętrzną?
– W życiu emigranta niezwykle ważny jest aspekt relacyjny. Badania przeprowadzone przez uniwersytet Harvarda dowodzą, że długofalowo na poczucie szczęścia najbardziej wpływa to, czy człowiek utrzymuje dobre relacje z partnerem, najbliższą rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Czy ma on sieć wsparcia emocjonalnego, którą dobrze zna i ceni, z pomocy której może skorzystać i której sam może udzielić takiej pomocy.
Na emigracji aspekt relacyjny, bycia „u siebie” jest mniej oczywisty niż w kraju: będąc w kraju często nie zdajemy sobie sprawy z wartości posiadania rodziny i znajomych, dopiero gdy wyjeżdżamy, naraz się okazuje, że jest to bardzo ważne. Kolejnym, nie mniej istotnym czynnikiem jest samorealizacja i potrzeba osiągnięć, czy w ramach pracy, czy hobby.
Decydując się na emigrację, trzeba mieć świadomość wszystkich czynników i o wszystkie należycie dbać: pielęgnować dotychczasowe znajomości z kraju, ale i zawierać nowe kontakty, i to zarówno z rodakami, jak i lokalsami, by wkomponować się w kulturę nowego kraju.
Ma Pan wieloletnie doświadczenie w coachingu zdrowia psychicznego i psychologii pozytywnej. Z jakimi najczęstszymi problemami przychodzą Pańscy pacjenci?
– Psychologia pozytywna zajmuje się częścią problemów psychologicznych, a konkretnie sytuacjami, w których ludzie generalnie radzą sobie w życiu, tzn. nie są z angielska tak zwanymi loserami, nie przeżywają depresji, nie doświadczają myśli samobójczych, nie nadużywają alkoholu czy narkotyków, gdyż od takich przypadków jest klasyczna psychiatria i psychoterapia.
Podczas gdy klasyczna psychiatria operuje w obszarze od -10 do 0, a punkt graniczny, czyli 0, jest stanem w odczuciach człowieka definiowanym jako OK (w porządku), to psychologia pozytywna wprowadziła dodatkową część skali: od 0 do +10. Postawiła tezę, że możliwe jest żyć bardziej, pełniej, więcej niż tylko OK, osiągać dużo większe zadowolenie i móc powiedzieć: „moje życie jest świetne”. Ja specjalizuję się właśnie w tym obszarze.
Można tu podać analogię do sportu, w którym oprócz klasycznego trenera jest też dodatkowa osoba, tzw. coach prowadzący zawodnika na najwyższym poziomie. Nie uczy on zawodnika jak grać (np.w tenisa), bo ten jest już mistrzem i gra lepiej niż jakikolwiek trener: wie natomiast, jak pomóc zawodnikowi wznieść się na jeszcze wyższy poziom tak, aby wyzwolić jego pełny potencjał.
Ogólnie coaching to właśnie pomaganie ludziom stać się najlepszą wersją samego siebie, prowadzenie ich from good to great, przejście od dobrego do świetnego. Często pomagam osobom, które są bardzo inteligentne, ciężko pracują i chcą osiągnąć w życiu sukces zawodowy, ale mają wrażenie, że zatrzymały się w rozwoju i nie pną się po drabinie kariery. Stąd często poczucie zawodu i rozczarowania, impasu, ale nie depresji. Tu zaczynają się praca nad sobą, otwartość i postawienie sprawy jasno, uczciwe przyznanie się przed sobą i coachem do swoich słabych stron, zaniedbań czy porażek. By odnieść sukces, niezbędne są otwartość, odwaga i determinacja. Czasami obejmuje to pracę nad traumą z przeszłości.
Co jest zagrożeniem dla równowagi i dobrego samopoczucia, zwłaszcza na emigracji? Jakie jednostki są szczególnie narażone na niski poziom zadowolenia ze swojego życia?
– W sytuacji emigranta, ale nie tylko emigranta, ważne jest, by nie być jednostronnym, ale myśleć o zadowoleniu wielowymiarowo. Istnieje kilka czynników warunkujących szczęście i sztuką jest dobrze je zbalansować. Niekoniecznie powiedzieć sobie: „Wyjadę teraz na 10 lat na zarobek, a potem będę prowadził szczęśliwe życie”. Pewnych rzeczy nie należy odkładać, bo sytuacja na przestrzeni kilku lat może się zmienić i wtedy nawet te zarobione pieniądze nie będą miały znaczenia. To swego rodzaju pułapka, w którą wpadają ci, którzy planują jednowymiarowo w określonym przedziale czasowym. A kilka lat to znaczący okres życia i powinniśmy go przeżywać w pełni, w każdym wymiarze, np. w wymiarze zdrowia w szerokim rozumieniu, w przekonaniu, że nasze ciało i psychika, ale i kontakty emocjonalne, właściwie funkcjonują.
Potocznie mówi się, że najważniejsze jest zdrowie, mając na myśli jedynie zdrowie fizyczne.
– Dla wielu z nas podstawą podstaw jest zdrowie, to, jak funkcjonuje nasze ciało, jak wyglądamy w lustrze, co nie ma nic wspólnego z postawą narcystyczną, lecz przekonaniem, że mamy właściwie dbać o swoje ciało i psychikę, gdyż są one ze sobą powiązane.
Gdybyśmy przeczytali definicję zdrowia w dokumentacji WHO, to okazałoby się, że obejmuje wszystkie wymienione aspekty, łącznie kształtujące poczucie głębokiej satysfakcji w wymiarze fizycznym, psychicznym, emocjonalnym, socjalnym, a nawet duchowym.
Podejście, że póki jestem zdrowy, to nie muszę się przejmować, to prosta recepta na chorobę. Należy jednak pamiętać o profilaktyce i prewencji czyli zapobiegać prawdopodobieństwu wystąpienia choroby w przyszłości, poprzez uprawianie ruchu czy sportu na świeżym powietrzu, przebywanie na łonie natury, wystawianie twarzy i ciała na działanie promieni słonecznych, wychodzenie w szczególności z rana na zewnątrz, picie czystej wody zamiast słodzonych napojów gazowanych, prawidłowe odżywianie się nieprzetworzonymi produktami, które nasze babcie by natychmiast rozpoznały. Ważne jest także pielęgnowanie relacji z bliskimi, emanowanie pozytywnością z własnego wyboru. Życzliwy uśmiech nawet do przechodnia czy kasjerki w sklepie, uśmiech do siebie samego w lustrze, nawet zainicjowany bez wewnętrznego przekonania, czyni cuda, gdyż po chwili mózg sygnał ten rozpoznaje jako autentyczny. Połączenia nerwowo-mięśniowe nie rozróżniają bowiem do końca motywacji, lecz samą fizyczną czynność śmiechu.
A teraz coś z Pańskiej praktyki – w jakim szczególnie trudnym przypadku odniósł Pan terapeutyczny sukces?
– Z przyjemnością wspominam jednego biznesmena, który wprawdzie świetnie sobie radził finansowo, to miał problemy natury osobistej, emocjonalnej, na podłożu rodzinnym. Otóż człowiek ten od ponad 20 lat nie utrzymywał kontaktu z własnym ojcem, ponieważ w dzieciństwie odebrał dość surowe wychowanie, oparte na krytykanctwie i braku wsparcia. Dodatkowo w przeszłości dochodziło między nimi do konfliktów, ojciec pozwalał sobie na przytyki do nowej rodziny syna. Przy czym sytuacja ta ujawniła się całkiem przypadkowo jako temat poboczny procesu rozwojowego, jaki z nim prowadziłem. Był jednak na tyle ważny, że zajęliśmy się nim mimo początkowego oporu mojego pacjenta, który był przekonany, że z ojcem nie da się porozumieć. Proces był wieloetapowy, mężczyzna robił postępy małymi krokami. Nieoczekiwanie dotarliśmy do etapu, na którym rodzina spędza razem święta, dziadek cieszy się wnukami i relacje między ojcem a synem są poprawne. Pamiętajmy, że trudno prowadzić w pełni satysfakcjonujące życie, gdy relacje z rodziną szwankują, a bliscy blokują się i uparcie tkwią w swoich zachowaniach. Nierzadko też przyczyny poróżnienia okazują się najbardziej prozaiczne czy wręcz trywialne.
Naturalnie zdarza się, że relacje międzyludzkie pozostają nieuleczone, najczęściej jednak powodem tego jest niechęć do podjęcia trudu zmiany siebie samego i nierealistyczne oczekiwanie, że to druga strona powinna się zmienić. Natomiast, jeśli chcemy, by coś się w naszym życiu zmieniło, zmianę musimy zacząć od siebie samego.
Niedawno wydał Pan książkę, której angielski tytuł „7 S of Well-Being” można przełożyć: „7 S Dobrego Życia“. Czy zdradzi nam Pan, co kryje się pod każdym z tych s?
– Pierwsze s to sun, czyli słońce, które symbolizuje bycie w kontakcie z naturą. Słońce jako pierwotne źródło energii daje życie nie tylko roślinom, gdyż dzięki jego energii chlorofil obecny w zielonych częściach roślin z udziałem dwutlenku węgla i wody umożliwia powstanie cukrów i tlenu, które to z kolei jest niezbędny do życia pozostałym istotom. Regularne przebywanie na świeżym powietrzu, oprócz dostarczenia organizmowi witaminy D, ma niezwykle pozytywny wpływ na psychikę człowieka. Z przebywaniem blisko natury powiązane są też dieta i jakość pokarmu oraz wody, jakie dostarczamy organizmowi.
Pod drugim s kryje się sport, czyli ruch, mający ogromny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne. Po zmęczeniu aktywnością fizyczną wydzielają się endorfiny, hormony szczęścia, a efekt ich działania jest natychmiastowy.
Kolejne s to smile – śmiech, czyli gotowość do inicjowania zachowań wprawiających w dobry nastrój i emanowanie pozytywnością. Symbolem tego jest promienny uśmiech na twarzy.
Następne s oznacza seks, ale nie wyłącznie w sensie fizycznej aktywności, lecz również jako ukoronowanie posiadania zdrowej relacji z bliskim sobie człowiekiem. Wciąż jednak bliskość fizyczna jest ważna, a dobra jakość życia seksualnego to niejako potwierdzenie prawidłowo funkcjonującej relacji.
Piąte s to sleep – sen, czyli wystarczająca ilość snu.
Ostatnie dwa s dotyczą bardziej wymiaru duchowego: samorealizacji, jako refleksji na temat osobistych talentów, uzdolnień, ale i tego, jak chcemy zostać zapamiętani oraz samodyscypliny. Myślimy bowiem o swoim życiu z perspektywy osiągnięć, jak i tego, co pozostawimy po sobie. Jednym z ćwiczeń, jakie proponuję klientom, jest wyobrażenie sobie swojego pogrzebu i mowy pogrzebowej, jaką chciałoby się na swój temat usłyszeć. Jeśli jest to zbyt brutalne, to można sobie wyobrazić przyjęcie na osiemdziesiątkę z udziałem bliskich i przyjaciół. Ważne jest, by odnieść się do osiągnięć, realizacji i projektów na rzecz innych, a nie cech charakteru czy osobowości. Z kolei samodyscyplina to umiejętność wzięcia się w garść, zorganizowanie i sterowanie swoim życiem, czego niekiedy nie chcemy czynić. Ale warto pokonać wewnętrznego lenia, by robić to, co jest dla nas dobre.
Czy planowana jest wersja polskojęzyczna wersja książki?
– Książka jest na razie dostępna tylko w wersji anglojęzycznej na Amazonie, ale w najbliższym czasie ma być tłumaczona na język polski. Wydałem ją po angielsku, gdyż w tym języku najczęściej porozumiewam się w pracy, również szeroka literatura fachowa dostępna jest po angielsku i paradoksalnie było mi łatwiej w tym języku. Choć nie ukrywam, że wiąże się to również z zamiarem wejścia na rynek międzynarodowy, w tym amerykański.
Jest Pan lekarzem, ale też psychologiem, mentorem i coachem. Jak przebiegała ścieżka Pana kariery?
– Pochodzę z rodziny lekarskiej i wybór medycyny nie był zaskoczeniem. Studiowałem na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu chętnie i z pasją. Interesowałem się kardiologią i psychiatrią, byłem aktywnym członkiem kół naukowych. Otrzymałem propozycję studiów doktoranckich z psychiatrii pod kierunkiem prof. Andrzeja Kiejny lub z kardiologii u prof. Bogumiła Halawy we Wrocławiu, skutkiem czego przez dwa lata pracowałem jednocześnie w obu klinikach.
W czasach transformacji systemowej, gdy do Polski zawitał kapitalizm, pojawiły się zagraniczne firmy medyczne i farmaceutyczne, chętnie zatrudniające młodych absolwentów. Związałem się z jedną z japońskich firm farmaceutycznych, przechodząc na przestrzeni kilku lat wszystkie szczeble kariery, od przedstawiciela handlowego przez konsultanta, menadżera po dyrektora sprzedaży na Polskę.
Wkrótce wysłano mnie jako ekspata na placówkę do Austrii, gdzie zajmowałem stanowisko dyrektora marketingu i sprzedaży, po czym zostałem głównym szefem, czyli Geschäftsführer. Zdobyłem mnóstwo doświadczenia w kierowaniu firmą, co uzupełniłem studiami MBA w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Studia doktoranckie z psychologii ukończyłem w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, gdyż zawsze interesowały mnie tajniki ludzkiej natury, którą chciałem poznać zarówno od strony medycznej – fizjologicznej i fizycznej, jak i psychologicznej – psychicznej. Wciągnęło mnie to na tyle, że zająłem się, początkowo hobbystycznie, coachowaniem w firmie, do tego stopnia, że tworzyłem własne systemy coachingowe i trenowałem innych coachów.
W Wiedniu mieszka Pan od dwóch dekad. Jak doszło do wyboru właśnie tego kierunku geograficznego?
– Zawsze miałem marzenie, by wypłynąć na szersze wody, nie tylko polskie. Dorastałem w czasach komunizmu, gdzie żelazną kurtyną oddzielono tak różne światy. Tęsknota za wyruszeniem daleko przed siebie była zatem u mnie bardzo silna. Towarzyszyło temu poczucie niesprawiedliwości i wewnętrznej niezgody, że nie mogę się wybrać do Paryża, Madrytu lub Londynu, tylko w porywach do Pragi lub Budapesztu. Pochodząc z Opolszczyzny, ziemi o bliskich związkach z Niemcami, miałem zaplecze w postaci znajomości języka niemieckiego, jaką wyniosłem z prywatnych korepetycji. Gdy otworzyły się możliwości, chętnie skorzystałem z okazji, a wakat na stanowisku w Wiedniu skłonił mnie do wyjazdu.
Z czasem polubiłem moje nowe miejsce pobytu na tyle, że zdecydowałem się tu pozostać. Cenię sobie to, że jest przyjazne i pełne zieleni. Mieszkam nieopodal Alte Donau i w miesiącach letnich mogę się kąpać w czystej wodzie. W zimie, jako zapalony narciarz, potrzebuję zaledwie godziny, by stanąć na stoku w Semmering. Szeroki krąg znajomych wśród Polaków i pracowników UNO City sprawia, że zawsze znajdę partnera do zagrania kilku setów na kortach tenisowych.
Na przestrzeni wieków powstała niezliczona ilość złotych zasad postępowania i podręczników samopomocowych. Jakie punkty do refleksji przekaże Pan naszym Czytelnikom, z których część jest świeżymi emigrantami, a część od pokoleń żyje w Austrii?
– Myślą, która zawsze mi przyświeca i do refleksji nad którą zachęcam moich pacjentów, jest to, by brać odpowiedzialność za swoje życie, to znaczy nie robić z siebie ofiary, nie szukać wymówki w postaci pochodzenia, rodziny, zdarzeń losowych czy wypadków. Raczej spróbować zdefiniować przyczynę tego, że jest mi źle, bez buntu zaakceptować stan faktyczny jako bazę wyjściową do zmiany, do pracy nad sobą. Stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie: dzisiaj jest pierwszy dzień całej reszty mojego życia – co ja z tym chcę zrobić? Wzięcie odpowiedzialności za swoje życie ma kluczowe znaczenie. Oznacza to decydowanie o swoim życiu w zakresie, w jakim to możliwe, a tych możliwości jest naprawdę niemało, choćby w obszarach wymienionych wcześniej siedmiu S. Zachęcam do tego, by mieć autentyczną ambicję, żeby być szczęśliwym, dobrym i mądrym człowiekiem, i zrobić wszystko, żeby tak się stało.
Rozmawiała Anita Sochacka, Polonika nr 307, marzec/kwiecień 2025