Rzeczywistość i abstrakcja

Kalina Strzałkowski, 27-letnia malarka i drukarz artystyczny, jest szczupłą, długowłosą blondynką o zielono-niebieskich oczach i uroczym, nieśmiałym uśmiechu.

 

Właśnie tłumaczy mi nad filiżanką herbaty jaśminowej, na czym polega heliograwiura i że potrzebny do jej wykonania dwuchromian potasu jest tak trujący, że trzeba wkładać ubranie przypominające strój astronauty, aby uniknąć kontaktu tej substancji ze skórą.Patrzę na jej smukłe palce, z trudem wyobrażam sobie, jak obsługuje potężną prasę drukarską o wymiarach 2,5x1,5m, dysponującą 2,5- tonowym liniowym naciskiem powierzchniowym walca.
Ale Kalina opowiada o tym z takim przejęciem, że domyślam się, że ona po prostu ten fach pokochała. I rozumiem, dlaczego Kurt Zein, jeden z najwybitniejszych drukarzy artystycznych na świecie, a z całą pewnością najznamienitszy mistrz tego fachu w Austrii, odchodząc po blisko półwieczu pracy na zasłużony odpoczynek, postanowił Kalinie powierzyć prowadzenie warsztatu, z którym współpracują takie osobistości jak Christian Ludwig Attersee, Hermann Nitsch i wielu innych wybitnych artystów plastyków. A jeszcze w 2006 roku Kurt Zein w wywiadzie dla ORF mówił z troską: Obawiam się, że nie będę miał komu przekazać mojej wiedzy i mojego warsztatu. Pokolenie naciskaczy klawiszy komputerowych nie ma ochoty poświęcić się żmudnemu rękodziełu. Na szczęście się pomylił: w jego warsztacie pięć lat temu zjawiła się Kalina. I została.

Czy fakt, że Twoi rodzice, Danuta i Janusz Strzałkowscy, są malarzami, zdeterminował Twój życiorys? Czy to było niejako oczywiste, że pójdziesz podobną drogą?
- Niekoniecznie. Często się zdarza, że rodzice artyści wręcz walczą o to, żeby dziecko nie szło w ich ślady. Mój starszy brat studiował na Akademii Górniczo-Hutniczej w Leoben. Choć jest też prawdą, że od maleńkości byłam konfrontowana ze sztuką: nasz dom był zawsze bardzo kolorowy, pełen obrazów, farb, pędzli i kredek. Bywali u nas artyści – przyjaciele rodziców, toczyły się rozmowy na temat sztuki. Bardzo mnie to wszystko zawsze pociągało. Rodzice posłali mnie do gimnazjum plastycznego, zawsze z chęcią rysowałam, malowałam, zajmowałam się fotografią. Mimo to skończywszy 18 lat nie bardzo wiedziałam, co chcę robić zawodowo. Zaczęłam rozważać, że może pójdę jednak na Akademię Sztuk Pięknych, ale nie zaraz po maturze – że najpierw się rozejrzę, może gdzieś popracuję i powoli zacznę się przygotowywać na studia. I wtedy tata zaoponował: Nie ma mowy! Zabieramy się do roboty od razu! Zdążymy! Do egzaminów wstępnych były niecałe trzy miesiące. No i zaczął się codzienny rygor: od ósmej rano do wieczora stałam przy sztaludze i malowałam. Miałam poranione do krwi palce od rysowania. Nieraz płakałam. Odnosiłam niekiedy wrażenie, że pomoc taty polegała głównie na krytyce. Przychodził, patrzył i mówił: To jest kompletnie do niczego. Jeszcze raz! W ciągu tych kilku tygodni wykonałam 150 prac.

I z nimi poszłaś na egzaminy?
Egzaminy wstępne na Akademię Sztuk Pięknych polegają na tym, że najpierw trzeba złożyć teczkę prac. Z około tysiąca kandydatów zaledwie kilkadziesiąt osób dostaje zaproszenie na trzydniową sesję malarską, podczas której profesorowie krążą między malującymi, przyglądają się i wybierają grupkę przyszłych studentów. Znalazłam się wśród wybranych.

Kto miał największy wpływ na Twój język artystyczny? Rodzice? Profesor Gunter Damisch, w którego klasie się znalazłaś na studiach?
Poza rodzicami wpływ na moje spojrzenie na sztukę, rozumienie jej, mieli też artyści, którzy odwiedzali nasz dom, niekoniecznie plastycy, bo byli wśród nich też muzycy i literaci. Ważnym mentorem był też oczywiście prof. Gunter Damisch, w którego klasie studiowałam na Akademii. Ale zdecydowanie największy wpływ miał mój obecny szef Kurt Zein.

Jak to się stało, że do niego trafiłaś?
Pięć lat temu nasz profesor zabrał nas, całą grupę studentów do, jak zapowiedział, „renomowanej drukarni artystycznej", abyśmy mogli obejrzeć prace Zeina i jego warsztat. W pomieszczeniu, w którym pachniało rozpuszczalnikiem i farbami olejnymi, przyjął nas mrukliwy pan koło siedemdziesiątki. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale natychmiast poczułam, że to jest moje miejsce, że chcę tu zostać. Wtedy gospodarz rzucił: czasem potrzebuję kogoś do pomocy, wpiszcie się na listę, jak chcecie się czegoś nauczyć, a przy okazji zarobić parę groszy.
Niestety nie byłam jedyną, która się na tę listę wpisała, więc najpierw przyjęto kogo innego i minęło trochę czasu, zanim pewnego dnia zadzwonił telefon, bo – szczęściem dla mnie – Zein, który jest niecierpliwy, oschły i nie przebiera w słowach, miał ogromną fluktuację praktykantów. Nie tylko dlatego, że to jest fizycznie ciężka praca. Za tym genialnym artystą szła „sława" człowieka, z którym nikt nie wytrzymuje. Gdy zobaczył moją zdezorientowaną minę, powiedział: Muass i wieda bei Adam und Eva anfangan? Wennst zu bled bist fia die Trottlarbeit, warum gehstn da studieren? Drugiego dnia, gdy stałam przed tą monstrualną prasą, o której nawet nie wiedziałam dokładnie, jak działa, usłyszałam: da Fülz g´hört g´richt'!, a ponieważ nie zrozumiałam, więc donośnie ryknął to zdanie jeszcze raz. Chodziło po prostu o wygładzenie podkładki filcowej między blatem a walcem, która zapobiega uszkodzeniu papieru. Szczerze mówiąc, przez pierwsze dwa lata po prostu się go bałam. Bałam się stale, że coś źle zrobiłam. Bałam się w nocy, zanim pojechałam na kolejny dzień pracy. Z usług warsztatu Zeina korzystają najwybitniejsi artyści. Oczywiście mogłam się tu dużo nauczyć, ale to było zupełnie co innego niż nauka na Akademii, gdzie wybacza się pomyłki. Tu wszystko musiało być bezbłędne. Perfekcyjne i na najwyższym poziomie.

Ale wytrzymałaś i w dodatku najwyraźniej zaskarbiłaś sobie sympatię mistrza, skoro uczynił Cię swoją następczynią.
Bo Kurt jest absolutnie niezwykłym człowiekiem. Nauczyłam się przy nim technik drukarskich, których dziś prawie nikt już nie umie i nie robi. Nowe druki wykonuje się szybciej i taniej, ale na tę tradycyjną jakość jest nadal zapotrzebowanie. Na przykład właśnie na heliograwiurę. A to umie dosłownie ledwie kilka osób na świecie. Kiedy Kurt podjął decyzję, że mi przekaże swój warsztat, powiedział, że będziemy potrzebowali na to dwa lata. Ten czas właśnie mija i teraz przygotowuję się do rzeczywistego przejęcia jego warsztatu. Mam świadomość, że jestem jedyną osobą, która to może dalej prowadzić. Ten fach wymiera.

Twoja fascynacja drukiem artystycznym nie zmalała?
A skąd! Wręcz przeciwnie! Im bardziej się tym zajmuję, tym bardziej stwierdzam, że to fascynujące, wspaniałe uniwersum. Jest tyle różnych dróg, tyle różnych kółek w tej skomplikowanej machinie! Ostateczny efekt, wynik mojej pracy, zależy od wielu czynników: od tego, jak długo naświetlam, jak długo wytrawiam, jaką akwatintę zastosuję, czy drobną, czy gruboziarnistą, jaki nacisk prasy wybiorę, jak mieszam farby, jak ścieram, przez co tworzę cienie i światła... To w sumie rodzaj malarstwa, bo tak wiele w ostatecznym efekcie zależy od pociągnięć mojej ręki, nawet jeśli pracuję nie nad własnym projektem, lecz nad drukiem pracy zamówionej przez artystę, naszego klienta.

A znajdujesz czas, żeby robić własne rzeczy?
Kiedy w tygodniu wracam po 9 godzinach pracy w warsztacie do domu, to sił starcza mi jedynie na to, aby odpowiedzieć na kilka bieżących mejli. Ale staram się znaleźć czas w weekendy. Wtedy rysuję, maluję... Moja praca dyplomowa, dwie heliograwiury, trafiły na aukcję w Dorotheum. Kupferstichkabinett zechciał kupić moje prace, miałam też wystawę w Langenlois. Wystawiam też oczywiście wraz z rodzicami, którzy mają galerię w Dürnstein i atelier w Grafenwörth. Można tam oglądać prace całej naszej trójki.

Czy poza wami wystawiają też inni?
Nie, to jest galeria autorska. Rodzice przyjechali do Austrii w 1981 roku. Z początku próbowali sprzedawać swoje obrazy w różnych galeriach w Wiedniu, ale zniechęciły ich śmieszne ceny, jakie im proponowano i dlatego postanowili założyć własną galerię. Tata nota bene już podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie sprzedawał swoje obrazy... na warszawskiej starówce. Był pierwszym, który wtedy, w latach 70., zaczął się tym parać. To on otworzył w ten sposób starówkę dla malarzy. W Dürnstein też zaczął od sprzedaży ulicznej. A ponieważ to miejscowość turystyczna, to przewijało się mnóstwo publiczności. W końcu rodzice mogli sobie pozwolić na otwarcie własnej galerii, która funkcjonuje już od 30 lat.

Bliższe Ci jest to, co robi tata czy mama?
Mama ma bardzo szeroką paletę umiejętności. Maluje głównie kwiaty, portrety, pejzaże, martwą naturę, więc raczej motywy figuratywne. Tata właściwie pracował zawsze w stronę abstrakcji.

A rzeczywiście, jak patrzę i porównuję, to niektóre obrazy mają zbieżne połączenia kolorystyczne, podobne tonacje, tak jakby mama malowała realistycznie, a tata przetwarzał tę figuratywną rzeczywistość na abstrakcję; jakby ją komentował po swojemu.
Mam wrażenie, że to, co robi tata, jest mi bliższe. Mnie też zawsze bardziej pociągała abstrakcja. Ale chyba najbardziej fascynuje mnie, gdy rzeczywistość wygląda abstrakcyjnie. Spójrz, to seria prac, które stworzyłam po katastrofie platformy wiertniczej Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej: plamy ropy naftowej na wodzie. Chciałam pokazać zderzenie dwóch najważniejszych zasobów, od których jesteśmy tak bardzo uzależnieni, że gotowiśmy z tego powodu prowadzić wojny. Tak jak nasz organizm nie może żyć bez wody, tak nasza cywilizacja nie może obejść się bez ropy... Chciałam zwizualizować to niszczące zderzenie tych dwóch dóbr, od których jesteśmy uzależnieni i które systematycznie eksploatujemy niszcząc środowisko.

A to są zdjęcia?
Nie, malowane farbą akrylową. Te plamy oleju na wodzie są realistyczne, a zarazem wyglądają abstrakcyjnie. Moim ideałem malarskiej wypowiedzi jest takie oddanie obrazu rzeczywistości, żeby nawarstwiały się na siebie zjawiska i ich konteksty, żeby można było czytać z nich znaczenia i wyłuskiwać podteksty.

Rozmawiała Doroto Krzywicka-Kaindel, Polonika nr 252,styczeń/ luty 2016

 

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…