Wigilia w szpitalu

fot. Sandor Kacso
Nie chciałam pracować w Wigilię, ale nie zostawiono mi wyboru.

 

 

 

 

 

 

 

 

– W zeszłym roku przekładałaś dyżur, ale tym razem nie mam możliwości ci pomóc – wytłumaczono mi, kiedy prosiłam o zamianę na inny dzień. Kiedy więc cały Wiedeń otulił się atmosferą nadchodzącego wigilijnego wieczoru, ludzie szykowali kolacje, ja włożyłam na siebie strój pielęgniarki. Dzieci miały smutne miny, kiedy kucnęłam przed nimi, żeby wytłumaczyć, że zobaczymy się dopiero rano.
– To jeden taki dzień w roku – żalił się syn.
– I dlatego jestem potrzebna w szpitalu – odparłam, przytulając ich do siebie. – Tam czekają chorzy ludzie, którzy też woleliby być w swoich domach.

– Jak w Polsce obchodzicie Wigilię? – zapytała moja zaprzyjaźniona koleżanka, która była pielęgniarką na tym samym oddziale i też miała dyżur. Już chciałam jej odpowiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi windy i sanitariusze przywieźli na oddział nieprzytomną pacjentkę.
– Potrącona przez samochód – wyjaśnił sanitariusz, kiedy przejmowałam nosze.
Stan kobiety był ciężki i szybko stało się jasne, że liczy się każda minuta. Starsza pani została wniesiona do sali, szybko podjęto decyzję o operacji. Staruszka mogła mieć około osiemdziesięciu lat, moją uwagę przyciągnęły jej całkiem siwe włosy, które spięła w kok i teraz, w wyniku wypadku, kosmyki wysunęły się spod spinki i spadały jej na twarz. Zauważyłam też jej zadbane dłonie o ładnie pomalowanych paznokciach, a kiedy się nad nią pochyliłam, poczułam zapach lakieru do włosów, perfum i czegoś jeszcze – jakąś delikatną woń, która skojarzyła mi się z salonem kosmetycznym.
– Trzeba powiadomić rodzinę – stwierdził lekarz, kiedy otrzymał pierwsze wyniki badań starszej pani. – Może nie dożyć dnia. Powinni przygotować się na najgorsze.
Liczyła się więc każda minuta, a policjant, który pojawił się na chwilę na oddziale, zajmujący się śledztwem w sprawie wypadku, bezradnie powiedział, że nie wie, jak do nich dotrzeć.
– Nie miała przy sobie dokumentów ani żadnego telefonu, pod który można by zadzwonić, żeby poinformować jej rodzinę. Prawdopodobnie to emigrantka albo przyjechała tu do kogoś w odwiedziny – wyjaśnił, pokazując mi metkę przy płaszczu kobiety. I rzeczywiście, ubranie musiało zostać wyprodukowane i zakupione w Rosji. Popatrzyliśmy na siebie i chyba oboje pomyśleliśmy o tym samym.
W tym momencie Wiedeń wydał mi się wielkim oceanem, w którym znalezienie rodziny kobiety przypominało wyłowienie drobnego kamyka, który ktoś wrzucił do wody. 

Więcej w świątecznym numerze "Poloniki"!

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…