Austro-węgierski wkład w Cud nad Wisłą

W 1920 roku rozegrana została jedna z najważniejszych bitew świata: Bitwa Warszawska. Można pokusić się o kontrowersyjne stwierdzenie, że do Cudu nad Wisłą w sposób niezamierzony przyczyniła się austro-węgierska nieboszczka. Chociaż została złożona do symbolicznego grobu na dwa lata przed Bitwą, duch jej oręża w wojsku polskim pozostał na długo.

Ósmy miesiąc w roku uchodzi w kalendarzu historycznym za miesiąc wielkiego polskiego zwycięstwa, które stało się mitem założycielskim II Rzeczpospolitej. Warszawska wiktoria jest jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski i Europy z pierwszej połowy XX wieku.
Równie istotna co sama bitwa jest jej percepcja w polskiej historiografii, a także szeroko pojętej kulturze. Otóż w okresie międzywojnia środowisko sanacyjne z Józefem Piłsudskim na czele zdominowało dyskusję na temat wydarzeń z sierpnia 1920 r., przez co koncentrowano się na zasługach marszałka. Mniej znana jest rola wielu oficerów i generałów, którzy brali udział w opracowywaniu planów bitewnych, jak również bezpośrednio uczestniczyli w walkach. Później było jeszcze gorzej, gdyż po 1945 r. Bitwa Warszawska stała się wstydliwym epizodem w polsko-radzieckiej historii, o której to publicznie nikt nie chciał mówić.
Dlatego dopiero od niedawna podjęto wnikliwe kwerendy źródłowe, których celem było przybliżenie wydarzeń, jakie miały miejsce w czasie sowiecko-polskiego konfliktu. Co ciekawe, wielu z głównodowodzących w ówczesnym wojsku polskim stanowili żołnierze, którzy trafili tam wprost z austro-węgierskiej armii, rozbitej jak samo habsburskie cesarstwo. Warto więc mieć na uwadze, że za sukces polskiego oręża w 1920 r. odpowiada cała rzesza wojskowych, która swoje szlify zdobywała w cesarsko-królewskiej armii, czyli pod złoto-czarną flagą. Jak podaje historyk prof. Andrzej Wojtaszak, w 1920 r. w Wojsku Polskim służyło aż 42 generałów wywodzących się z byłej armii austro-węgierskiej. Bez ich poświęcenia, a także wojskowego doświadczenia trudno byłoby o zwycięstwo z dużo liczniejszym przeciwnikiem.

Wojna polsko-bolszewicka
Pierwsza ze światowych wojen, zwana przez współczesnych Wielką Wojną, zakończyła się oficjalnie w 1918 r. Faktycznie trwała kilka lat dłużej, z tą różnicą, że konflikty miały już bardziej lokalny niż globalny charakter. Poza tym nie była to już walka „każdy z każdym”, a raczej konflikt między jednym państwem a drugim. Tak jak w przypadku Polski i Rosji, granice wielu europejskich państw nie były jednoznacznie określone, dlatego kraje rościły sobie pretensje do ziem, na których żyli ich obywatele lub wobec których istniały jakieś historyczne zaszłości, mogące uzasadniać tego typu żądania.
W przypadku odrodzonej Polski chodziło o pretensje do części terenów byłej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a więc dzisiejszej Litwy, Białorusi czy Ukrainy. Po podpisaniu pokoju w Compiègne 11 listopada 1918 r. ziemie te powoli opuszczały niemieckie wojska, które to przekazywały władze rosyjskim oddziałom. Sytuacja ta spowodowała, że w krótkim czasie wielkie połacie ziemi, do których pretensje rościli sobie także Polacy, znalazły się w bolszewickich rękach, w tym przede wszystkim Wilno. W styczniu 1919 r. komuniści proklamowali Białoruską Socjalistyczną Republikę Radziecką, co miało stanowić preludium do ekspansji komunizmu w głąb Europy. Bolszewicy chcieli tym samym wesprzeć swoich czerwonych przyjaciół w Niemczech, gdzie tamtejsi komuniści, korzystając z powszechnego chaosu, walczyli o stworzenie nad Renem komunistycznej republiki.
Na drodze do realizacji tego planu stanęli Polacy, którzy wczesną wiosną 1919 r. przystąpili do ofensywy, chcąc odzyskać należne im w ich opinii tereny. Podjęcie zdecydowanych działań zaowocowało w kwietniu tegoż roku odzyskaniem Wilna. Zdobycie jednego z najważniejszych ośrodków miejskich w okresie I Rzeczpospolitej spowodowało, że rozprawa z bolszewikami, choć formalnie cały czas trwała, przypominała bardziej pojedyncze potyczki niż regularną wojnę. Działo się tak, gdyż strona polska starała się w tym czasie pozyskać dla sprawy zagranicznych sojuszników, a ponadto palące stały się kwestie dotyczące granic zachodniej i południowej. W tym celu Józef Piłsudski jako naczelnik państwa podjął rozmowy m.in. z przedstawicielami Białej Armii, czyli rosyjskimi przeciwnikami bolszewików, którzy w tym samym czasie prowadzili walkę z „czerwonymi”. Gdyby wówczas gen. Anton Denikin i Piłsudski porozumieli się, być może udałoby im się wspólnymi siłami doprowadzić do upadku bolszewizmu w Rosji, a tym samym zmienić losy świata. Nigdy jednak do tego nie doszło. „Biali” ostatecznie ponieśli klęskę, zaś bolszewicy mogli wreszcie skupić się na walce z Polakami i zwrócić przeciwko nim ostrze swoich bagnetów.
Gdy Armia Czerwona dokonywała ostatecznego rozliczenia z „białymi”, Piłsudski realizował swoje geopolityczne ambicje. Jego zamiarem było obstawienie Polski lojalnymi sąsiadami, którzy stanowiliby naturalny bufor, oddzielający Rzeczpospolitą od Rosji. By to osiągnąć, zjednał sobie przychylność ukraińskiego przywódcy Symona Petruly. To właśnie przy jego współudziale zdecydował się zaatakować Kijów, by tam ustanowić niepodległe państwo ukraińskie, będące sojusznikiem Polski. Atak na Kijów wiosną 1920 r. został jednak odebrany w Europie jako imperialistyczne zakusy Rzeczpospolitej, która sięga po nie swoje tereny, zaś w samej Rosji jako ostateczny dowód na to, że nie ma możliwości jakiegokolwiek pokojowego ułożenia stosunków z Polską. Jedynym sposobem, by doprowadzić do porządku na zachodnich rubieżach kraju, jest użycie siły.
Na efekty podjętych działań nie trzeba było długo czekać – tak jak tryumfalnie, przy dźwiękach orkiestry, Polacy wchodzili do Kijowa, tak szybko musieli się z miasta ewakuować. Armia Czerwona pod dowództwem Michaiła Nikołajewicza Tuchaczewskiego parła coraz bardziej na zachód, natomiast wojsko polskie, zaskoczone rosyjską ofensywą, nie było w stanie utrzymać swoich zdobyczy. W efekcie Rosjanie nie tylko wyparli Polaków ze spornych terenów, ale nawet dotarli na przedmieścia Warszawy, gdzie w sierpniu 1920 r. rozegrały się najważniejsze wydarzenia całej kampanii.

Austro-węgierskie dziedzictwo
Nie ma potrzeby podawać dokładnego przebiegu bitwy, zwłaszcza że jest to temat powszechnie znany. Warto jednak wrócić do wątku, o którym wspomniałem na początku, mianowicie sprawiedliwego podziału zasług. Bo chociaż wielki wkład Józefa Piłsudskiego w te wydarzenia jest bezsprzeczny – wszak był głównodowodzącym – to należy oddać zasługi wielu współpracownikom, którzy nie tylko doradzali, ale także sami walczyli na polu z wojskami nieprzyjaciela. Co ciekawe, większość z nich swoje wojskowe szlify zdobyła w armii austro-węgierskiej, otrzymując niezbędną wiedzę i doświadczenie. Można wręcz pokusić się o kontrowersyjne stwierdzenie, że do Cudu nad Wisłą w sposób niezamierzony przyczyniła się austro-węgierska nieboszczka. Chociaż została złożona do symbolicznego grobu dwa lata wcześniej, to jednak duch jej oręża w wojsku polskim utrzymał się na długo.
Zaraz po odrodzeniu Rzeczpospolitej zaczęła się dyskusja, czy kadry dowódcze wojska polskiego powinni budować generałowie, którzy pełnili wysokie stanowiska w armiach państw zaborczych. Pamiętajmy, że wielu polskich generałów z armii austro-węgierskiej i rosyjskiej z wielkim żalem przyjęło upadek państw, którym służyło. Wszak nikt tak nie był związany z cesarzem czy carem jak wojskowy. Były to już jednak dylematy, których rozwiązania podjęto się później. Jeśli idzie o wydarzenia z 1920 r., warto byłoby wymienić kilka interesujących osób, które przez długie lata przysięgały na wierność austriackiemu cesarzowi, zaś w „czasie próby” zdały swój najważniejszy egzamin w polskim wojsku, wnosząc swój wkład w pokonanie Armii Czerwonej.
Jednym z najważniejszych polskich generałów biorących udział w walkach z Sowietami jest z pewnością generał Tadeusz Rozwadowski (1866-1928), faktyczny szef Sztabu Generalnego, który przygotował plany walk, jakie miały miejsce w sierpniu na przedmieściach Warszawy. Jego pomysł oparcia się na linii Wieprz-Narew-Orzyc pozwolił przeprowadzić skuteczną kontrofensywę i tym samym zadać śmiertelny cios wojskom bolszewickim. Ukończył on prestiżową Szkołę Sztabu Generalnego w Wiedniu (SSG), zaś w wojsku austro-węgierskim dosłużył do stopnia dowódcy artylerii I Armii.
Kolejnym bohaterem wydarzeń z sierpnia 1920 r. był generał Franciszek Latnik, który w czasie walk pełnił funkcję Gubernatora Warszawy, jak również dowódcy 1. Armii, która przyjęła na siebie główne natarcie wojsk sowieckich. Brał również udział w pościgu za wycofującym się wrogiem. Swoje przeżycia związane z tymi wydarzeniami opisał we wspomnieniach, które ukazały się drukiem w okresie międzywojennym. Latnik, podobnie jak Rozwadowski, był absolwentem SSG w Wiedniu, zaś w żółto-czarnych barwach dosłużył do stopnia dowódcy brygady pancernej.
Podobną drogę przeszedł generał Kazimierz Ładoś, który także był absolwentem Szkoły Sztabu Generalnego w Wiedniu. Ukończenie tej uczelni dawało przepustkę do najważniejszych stanowisk wojskowych w żółto-czarnej armii. Po upadku dualistycznej monarchii Kazimierz Ładoś przeszedł do wojska polskiego i stał się bliskim współpracownikiem gen. Stanisława Szeptyckiego (także absolwenta akademii i szkół wojskowych z czasu Austro-Węgier). Po jego odejściu w stan spoczynku w połowie sierpnia 1920 r. przeszedł w skład grupy, która znad Wieprza uderzyła w wojska nieprzyjaciela. Kontrofensywa ta miała kluczowe znaczenie dla sukcesu polskiego oręża. Po wojnie kontynuował swoją karierę w wojsku, otrzymując w 1924 r. stopień generalski.
Generał Włodzimierz Zagórski herbu Ostoja, również absolwent wiedeńskiego SSG, w okresie I wojny światowej pełnił funkcję szefa sztabu Komendy Legionów Polskich. Po zakończeniu wojny brał udział w Bitwie Warszawskiej, był m.in. dowódcą Dywizji Ochotniczej, a także szefem sztabu Frontu Północnego (pod dowództwem gen. Józefa Hallera).
Wojsko polskie w okresie międzywojennym pełnymi garściami czerpało ze zdobyczy po państwach zaborczych. Wszak szeregi Legionów Polskich składały się w całości z oficerów i żołnierzy wyszkolonych w żółto-czarnym wojsku, by wymienić choćby późniejszych generałów Wojska Polskiego: Józefa Hallera, Władysława Sikorskiego czy Bolesława Roję. W okresie międzywojennym aż 42 generałów wywodzących się z dualistycznej monarchii wstąpiło w szeregi polskiej armii. Ponadto z austriackiej armii wywodziło się 6426 oficerów, co łącznie stanowiło 35,4% kadry oficerskiej wojska polskiego. Powyżej wymienione zostały sylwetki zaledwie kilku wybitnych dowódców, których wspólnym mianownikiem w karierze był bezpośredni udział w Cudzie nad Wisłą.

Tomasz Jacek Lis, Polonika nr 280, lipiec/sierpień 2020

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…