Notatki niedoszłego Austriaka

– My wszyscy tak naprawdę nie mamy ojczyzny. Może w Austrii mamy dom, ale z ręką na sercu ojczyzna to nie jest. Polska też przestała nią być. Wisimy w powietrzu, a pod nami wspomnienia, niespełnione marzenia i upływ czasu – mówi Radek Knapp, urodzony w Warszawie, a mieszkający w Wiedniu pisarz, z którym rozmawiamy między innymi o jego najnowszej powieści, która ukazała się pod koniec października tego roku.


Czy to nie zdumiewające, że po wydaniu wielu książek w języku niemieckim i po 44 latach w spędzonych w Wiedniu mówisz o sobie „Fremdling”, czyli obcy. Ten „obcy” opowiedział z dystansem, humorem i ironią o Austriakach , „obcy” próbuje zrozumieć i wyjaśnić dialekt wiedeński w najnowszej książce, która nosi podtytuł „Notatki niedoszłego Austriaka”. Miejsce urodzenia decyduje o tym, że nie potrafimy patrzeć inaczej na dany kraj niż „z zewnątrz”, nawet jeśli w chwili przyjazdu mamy, jak to było w Twoim przypadku, tylko 12 lat?
– Tak jest. Może nie tyle miejsce urodzenia decyduje o wszystkim, ale miejsce, gdzie się dorastało. Mnie wystarczyło 12 lat, by zostać stuprocentowym Słowianinem, z czego ogromnie się cieszę, co nie znaczy, że ze wszystkich ziomków jestem dumny. Na przykład dziwię się tym, którzy przyjeżdżają tu wieku np. 20 lat i po roku zapominają polskiego, ale też nie znają jeszcze dobrze niemieckiego. Kiedy wreszcie zrozumie się, że znać dwa języki jest lepiej, niż znać jeden? Więc nie – miejsce nie decyduje o tym, kim zostanę. To ja decyduję, ewentualnie inni ludzie za mnie. Poza tym nie czarujmy się, nikt nie pozbędzie się swojej mentalności, którą nabył w dzieciństwie. Musiałby się zamienić na głowy. Ale po co? Cudzoziemiec widzi więcej niż tubylec, może aż za dużo. Dystans jest wielkim przywilejem.

W ostatnich dniach słowa w dialekcie wiedeńskim cytowane były w tragicznych okolicznościach zamachu terrorystycznego w Wiedniu, a słynne „Schleich di, du Oaschloch!” urosło do miary symbolicznego wyznania niezależnego wiedeńczyka, który nigdy się nie poddaje. Jacy są wiedeńczycy, jak dialekt określa ich duszę i jak na nią wpływa? I jak można stać się „echter Wiener”?
– Nie można stać się „echter Wiener”, jeśli się tu nie urodziło. Widzę czasami obcokrajowców imitujących dialekt wiedeński i jest to żałosne. „Der echte Wiener” dlatego zresztą wynalazł go, by natychmiast wychwycić obcy element. Wiedeńskiego dialektu nie da się podrobić. Za żadne skarby świata. To już daje do myślenia.

Chciałbyś być tym „prawdziwym wiedeńczykiem”?
– Nie, nie chciałbym nim być. Ale doceniam niektóre mądrości i samokrytykę, jaką wiedeńczycy mają w sobie, mówiąc na przykład: „My jesteśmy takimi ludźmi, którzy nie patrzą innym w oczy, a mimo to wszystko widzą”. Takiej samokrytyki życzymy wszystkim. W tym zresztą są podobni do Polaków. Tylko że ta polska krytyka zawsze dotyczy tego drugiego, ale nigdy nas samych.

Jak to jest z Polską? Rozprawiłeś się z nią w książce „Instrukcja obsługi Polski”, w której opowiadasz o kraju z perspektywy obcokrajowca i zarazem Polaka. Niektórzy zarzucali, że ze stereotypami obszedłeś się w zbyt stereotypowy sposób.
– Odkąd pamiętam, walczę ze stereotypami. Czasami może mi to nie wychodzi za dobrze, ale staram się. Sam odczułem piętno stereotypów na sobie, np. jak w Wiedniu nastał czas słynnych złodziei samochodów. Gdy tylko wspominałem, że jestem z Polski, wszyscy biegli do okna i sprawdzali, czy ich samochód jeszcze stoi. Obliczono, że było wtedy ok. 500 złodziei w Austrii, którzy zrobili z 40-milionowego narodu bandę kryminalistów. Bulwarowa prasa podjęła temat. A że kłamstwo często powtarzane staje się prawdą, to oznaczało porażkę. Zresztą – skąd my to znamy?

Wróćmy do Twojego przyjazdu do Austrii. Wspominasz, że to dziadek namówił Cię, byś zawsze tam, gdzie się znajdziesz, prowadził dziennik, bo poza domem czas biegnie szybciej i wszystko też szybciej się zapomina. Można nad czasem zapanować za pomocą dziennika i długopisu. Posłuchałeś rady dziadka?
– Owszem, posłuchałem. Ale tu chodzi jeszcze o coś innego. Gdy jesteś sam, to wtedy jesteś bardziej ze sobą. A w tym pomaga kartka papieru jako środek do skupienia się nad sobą i wszystkim, co się z nami dzieje. Ten nawyk można każdemu polecić. Zwłaszcza dziś, gdy ludzie mają taką alergię na papier.

Często wspominasz, że przyjechałeś do Wiednia, znając tylko dwa zwroty w języku niemieckim, których nauczyłeś się z polskich filmów wojennych, a mianowicie „Wo ist Sturmbannführer Stettke?“ i „Mein Gewehr hat Ladehemmung“. Jak to się stało, że tak szybko oswoiłeś ten język, że po dwóch latach w Wiedniu chciałeś zostać pisarzem?
– Tak jak powiedziałem: skupienie na papierze staje się nawykiem, a nawyk w końcu zawodem. Nie postanawia się zostać pisarzem, postanawia się najwyżej na wszystko patrzeć z dystansem, a jednocześnie brać wszystkie rzeczy poważnie. Reszta przychodzi sama. A niemieckiego na początku nie cierpiałem. W ogóle nie chciałem się go uczyć. To ciężki język.

Czy nie myślałeś nigdy, by pisać także po polsku?
– Owszem, myślałem. Ale wtedy musiałbym być w Polsce. Ale los tak sprawił, że jestem tu. Zresztą pisanie o sprawach uniwersalnych daje więcej zadowolenia niż krytykowanie kolejnego kretyńskiego polityka.

Jedną z najpopularniejszych Twoich powieści są „Lekcje Pana Kuki”. Ta książka, która została także sfilmowana, jest lekturą szkolną w krajach niemieckojęzycznych. Jakie lekcje dałby dziś tytułowy pan Kuka młodemu Polakowi wyruszającemu na Zachód?
– Dziś młodzież wszystko już wie i ma w smartfonie. Taka przygoda jak kiedyś, czyli ta jazda w nieznane, dziś wymarła. Dlatego nasze podróże są takie przewidywalne, zaplanowane. Dzisiejszej młodzieży bym poradził: wywalcie ten cały digitalny szajs i pojedźcie gdzieś na ślepo. Poczujecie, że niewiadoma smakuje lepiej niż booking.com.

O Twojej książce „Der Gipfeldieb“, która ukazała się po polsku jako „Osioł na ósmym piętrze”, dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał, że jest to „powieść o Polaku, który został Austriakiem, by w końcu zostać sobą”. Kiedy zostajemy sobą i co to znaczy?
– To znaczy, że my wszyscy tak naprawdę nie mamy ojczyzny. Może w Austrii mamy dom, ale z ręką na sercu ojczyzna to nie jest. Polska też nią przestała być. Wisimy w powietrzu, a pod nami wspomnienia, niespełnione marzenia i upływ czasu. Jeśli człowiek nie zacznie szukać ojczyzny w sobie, to jej nigdzie nie znajdzie. Zresztą dziś tak szybko się wszystko zmienia, że ojczyznę można stracić, nie opuszczając własnego kraju. Jeden powód więcej, by sięgać do głębi, by widzieć też to, co jest pod własnymi stopami.

Powiedziałeś kiedyś, że młodość nie jest tym, za czym człowiek najbardziej tęskni. Tęskni za tym, żeby móc przeżywać znowu wszystko tak, jakby zdarzało się po raz pierwszy.
– Czyli tęskni jednak za młodością. Ale na szczęście może ona nie jest tylko stanem biologicznym. Znamy 20-latków, których można by już wsadzić do domu starców. I na odwrót, staruszków pełnych życia. Co różni jednego od drugiego, to głowa.

W 17. roku życia stałeś się samodzielny, zarabiałeś na swoje utrzymanie i wykształcenie. Skończyłeś filozofię. Wykonywałeś najprzeróżniejsze zawody, m.in. jako inkasent odczytywałeś liczniki prądu i gazu. I to była Twoja najlepsza szkoła pisarstwa.
– Tak, pisarz jest jak szpieg. Najpierw obserwuje, potem zdaje raport. Tylko nie Putinowi albo Trumpowi, lecz zwykłym ludziom. Najchętniej tym prostym, szarym ludziom, którzy w porównaniu do intelektualistów jeszcze nie zjedli wszystkich rozumów. To fakt, zacząłem wcześnie. Mając lat 17 oznajmiłem matce, że chętnie bym został pisarzem. Ona powiedziała: to wyprowadzaj się – więc się wyprowadziłem. Inni dostają na 17. urodziny smartfona, ja dostałem samodzielność.

Jak zdefiniowałbyś pojęcie Heimat (ojczyzna) w obecnych czasach, gdy otwarte są granice, wszyscy przemieszczają się i mieszają kulturowo?
– Globalizacja miała uczynić z naszej planety jedno wielkie, wspólne, sympatyczne miasteczko. A co się zrobiło? Neurotyczne gniazdo, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Kiedyś jak w Chinach wybuchła bomba, nikt o tym nie wiedział. Teraz gdy ktoś tam kichnie w Austrii, otwierane są oddziały intensywnej terapii. Ojczyzna to koncentracja na małych strukturach. To pole, gdzie człowiek nie odczuwa strachu, wręcz przeciwnie. To stan ducha, którym nie można sztucznie albo politycznie zarządzić.

Jakie są plusy i minusy bycia niezależnym pisarzem w czasach internetu i pisma obrazkowego, fotek i filmików, gdy podobno coraz mniej ludzi czyta? Jak dotrzeć do czytelnika?
– Książka podupada, ale co gorsze, podupada umiejętność skupienia się na czymś konkretnym. Dziś wszyscy czekają na SMS-a, który brzmi: u mnie nic nowego, a co u ciebie? Zagłębianie się w świecie wirtualnym to jak coraz częstsze wąchanie kokainy. Tylko że digitalna kokaina jest dozwolona, a wręcz zalecana przez rządy i koncerny. Tęsknię za dobrą starą rzeczywistością, gdzie największą rozrywką był drugi człowiek. Gdzie nie byliśmy tak uzależnieni, że można było z nami robić wszystko, jak dziś. Jeśli ktoś myśli, że przesadzam, zalecam eksperyment. Proszę zabrać swojemu dzieciakowi smartfon na dwa dni. Zobaczycie, co się stanie.

Czy pandemia ma wpływ na pisarską inspirację i wolność?
– Ja w zasadzie mam już od zawsze home office. Pandemia pokazała nieźle ciekawostki. Na przykład nasi najlepsi przyjaciele nagle nie mają czasu dla nas, a odważni nagle się lękają. Z drugiej zaś strony – brak zdrowego rozsądku i naturalnej ostrożności. Ale są dobre wiadomości. Pandy w ZOO Hongkongu wreszcie doczekały się potomstwa, bo turyści im się nie przyglądali. Ale serio – kataklizmy i kryzysy to tlen dla sztuki. Nawet jeśli człowiek sam się przy tym zaczyna dusić. Coś za coś.

Co daje Ci w życiu najwięcej radości? Jak najchętniej spędzasz czas – i gdzie?
– Idę na spacer i zastanawiam się, gdzie to bym teraz najchętniej był. Jeśli okaże się, że tu i teraz – to jest super.


Rozmawiały Halina Iwanowska i Magdalena Sekulska, Polonika nr 281, listopad/grudzień 2020

Radek Knapp, ur. w 1964 r. w Warszawie. W Wiedniu mieszka od 1976. Przełom w jego pisarskiej karierze nastąpił w roku 1994 po wydaniu zbioru opowiadań Franio, za którą otrzymał nagrodę literacką Aspekte, a kolejne duże sukcesy dały mu Kaczka a l’orange, Lekcje pana Kuki, Papierowy tygrys, Podróż do Kalina, Instrukcja obsługi Polski, Osioł na ósmym piętrze. W 2008 roku powieść Lekcje pana Kuki, za którą autor otrzymał Nagrodę Adalberta von Chamisso Fundacji Boscha, została sfilmowana. Książki Knappa zostały przetłumaczone na język polski, włoski i słoweński.

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…